Lutość tego miesiąca była umiarkowana, by nie powiedzieć żadna. Lutość w tym roku nie dopisała. Na ulicach nie było śniegu, słońce wydobywało każdy śmieć, każdą dziurę w jezdni. A było tych dziur bez liku. Niby Miron wiedział, że to do niego należy sprzątanie i łatanie dziur, ale nie miał do tego głowy. Cały czas zajmowały mu przymusowe narady organizowane przez Sławojka i Felka Skonopi, a gdy starczyło sił i czasu mógł relaksować się przy kochanym pasjansie.
Zbliżały się wybory i Miron zauważył, że narad i spotkań zrobiło się nagle bardzo dużo. Jego gabinet zaczynał przypominać poczekalnię dworcową, której w naszym mieście nie było, może nawet salę odpraw na lotnisku, której w naszym mieście również nie było. Po namyśle Miron stwierdził jednak, że ani poczekalnię, ani halę odpraw, raczej salę dowodzenia NASA, którą widział na filmie „Czy leci z nami pilot?”. To tam stały monitory, jak u niego na biurku, to tam szef wszystkich szefów siedział z nogami na blacie, palił cygaro i pił whisky. Tak. To była kosmiczna sala dowodzenia.
Dzisiaj, jak ostatnio każdego dnia, od dziesiątej zaczął się w gabinecie Mirona ruch. Na początek wpadł Sławojek, by zapalić cygaro, a przy okazji opróżnić zawartość flaszki, która ostała się z poprzedniego dnia.
-Mówią, że klina trzeba klinem leczyć -twarz Sławojka powoli się rozluźniała, jedynie czerwone oczy pozostawały świadectwem grzechów dnia poprzedniego. -Muszę tu zaczekać na Felka, bo jest sprawa do omówienia. Wpadnie też Kituś Bajduś, bo strategię musimy opracować i reszta ekipy też ma być.
-Strategię?
-Wybory idą, Mironku, musimy troszkę popracować, by potem przez pięć lat balować na koszt podatnika. Skąd ty się urwałeś, że nie wiesz?
Drzwi się otworzyły i do gabinetu weszło całe towarzystwo. Na czele kroczył Dobowski, za nim Czerniawska, Mroszkowska, potem Działkowicz, Felek Skonopi i Kituś Bajduś. Chyba nikogo nie brakowało? A jednak. Chwilkę potem wpadła Alka Wolska.
-Dzień dobry, dzień dobry państwu. To musi być dobry dzień nam wszystkim, że tak powiem, bo musimy teraz wybrać hasło i program, bo wybory, głosowanie…
-Alusiu, kochanie -Dobowski zdążył zasiąść już za biurkiem Mirona i spokojnie układał na blacie zimowe buciory. -Podaj mi skarbie cygaro, to droższe i butelkę dobrej whisky, bym mógł lepiej myśleć. O szklance nie zapomnij.
Alka Wolska z niezgrabnym dygnięciem podała Dobowskiemu cygaro, po chwili doniosła resztę zamówienia.
-Proszę dla ciebie uprzejmie, wodzu.
-No widzisz, Alka, jak ty nic nie rozumiesz. Idą wybory i już nie jestem twoim wodzem. Musimy rozdzielić nasze siły. Od teraz jestem twoim wrogiem, nigdy mnie nie znałaś, nie wiesz, kim jestem. Teraz ty idziesz z towarzyszem Babkowskim, a my idziemy jako bezpartyjna drużyna naszego miasta.
-Jak to? Nie rozumiem. To jak my mamy wygrać, jak będziemy walczyć?
-Dalej nic nie rozumiesz. My zajmiemy w wyborach prawą i lewą stronę polityczną od was. Takim rozkrokiem pójdziemy, szeroką ławą. Wy weźmiecie swój twardy elektorat, my go sprytnie ominiemy. Ani nam, ani wam nie starczy głosów, by rządzić, ale wspólnie powinniśmy uskrobać. W końcu ciemny lud wszystko kupi, co nie Felek? Teraz będziemy się naradzać, więc poprosimy Alkę Wolską i Mroszkowską, by nalały sobie szampany i poszły do ciemnego pokoiku poplotkować z Działkowiczem. Weźcie całą butelkę z lodówki, bo nasza narada będzie dłuższa.
Obie panie w towarzystwie Działkowicza, dość niepocieszone, z flaszkami pod pachami, bo zdecydowały się wziąć dwa szampany, i z kieliszkami w dłoniach, opuściły gabinet Mirona.
-Gadaj, Felek, masz już to hasło i jakieś pomysły?
-Oczywiście wodzu. Ale dla wyborców, czy dla nas?
-Wyborcy niech sami o siebie dbają. Mają zagłosować i wracać na swoje marne miejsca. Dla nas, dla nas poproszę!
-No to mam taki pomysł, że wystawiamy Mirona, on wygrywa i wszystko jest tak jak było.
-Nic nigdy nie jest tak samo, teraz też nie będzie. Musimy bardziej pomyśleć o sobie, o naszych rodzinach, żeby się rozwijały, bogaciły, żebyśmy mieli więcej drogich samochodów, żeby mężowie mieli więcej drogich zegarków, żeby nasze kobiety miały drogie torebki. Jak my balujemy na tych jachtach, nasze rodziny cierpią, tęsknią, martwią się o nas. Musimy im to wynagrodzić. Wymyśl coś, Felek.
-Ja myślę, że w wyborach musimy zauważyć rolę rodziny, że jest ważna. Będą na nas głosować całymi rodzinami, całymi ulicami, całymi dzielnicami. Znajdźmy takie hasło, żeby nikt nie wiedział, że chodzi wyłącznie o nasze rodziny.
-Nasze miasto, nasza rodzina -wypalił Kituś Bajduś.
-Nasze miasto musimy zmniejszać, ono może być dla nas problemem -Dobowski wypuścił wielki kłęb dymu z cygara.
-To prawda, parę afer do nas się przykleiło -Felek zgodził się z wodzem. -Myślę, że nie możemy wyborców oszukiwać. Możemy mówić niecałą prawdę, ale jednak prawdę. Musimy jakoś tak do nich mówić, że to niby chodzi o ich rodzinę, o ich dobro, ale żebyśmy potem mogli powiedzieć, że źle zrozumieli nasze hasło i program, że nam od początku chodziło wyłącznie o nasze rodziny, o nasze majątki, nasze pensje, o rodzinę naszego miasta z panem wodzem na czele.
-Zaczynasz dobrze mówić -Sławojek popijał kolejną whisky. Oczy zaczynały mu błyszczeć. -To jest dobry krok, dobra myśl.
-Teraz tylko rodzina! -Kituś Bajduś podsuwał kolejny pomysł.
-Blisko, blisko, jakoś tak się nam to zaczyna układać -Dobowski wydawał się coraz bardziej zadowolony. -Na plakacie Miron będzie stał z rękami, które zagarniają pod siebie, żeby potem nikt nie powiedział, że nie mówiliśmy, ale hasło musi być krótsze, bo się nie zmieści obok Mirona.
-Tylko rodzina -tym razem Kituś Bajduś był pewien, że pomysł chwyci.
-No i mamy to! -Dobowski zaciągnął się cygarem.
-Tylko rodzina, Soprano -dodał cicho pod nosem Felek Skonopi.
Miron powoli szedł w stronę składówki na mopy, by tam układać pasjansa.
Napisz komentarz
Komentarze