Na biurku Mirona leżały stosy pączków, obok torebki i pudełka. Sławojek z Mironem stemplowali opakowania wielkimi pieczątkami. Napis głosił:
„Pączek od Mirona, w smaku jak sen,
zjedz jeden za dużo, masz tyłek, że hen!”.
-Hasło przykuwa uwagę, jest zabawne i ma charakter wyborczy -zauważył Sławojek. -Pączek jako potrawa słona i słodka jednocześnie, zawierająca dużo tłuszczu, każdego wprawi w dobry humor. Ludzie będą się o nie zabijali. Każdy będzie chciał spróbować choćby jednego. Dobrze to Felek wymyśliłeś, że nasi radni na umowę je upieką. Będzie z tego kasa na plakaty i ulotki. Trzeba im tylko oddać za mąkę i olej.
-Bez przesady z tym olejem -Felek wbijał strzykawę w kolejne pączki. -Przecież mieliśmy olej z recyklingu od Czerniawskiej. Po frytkach jej został. Kilka wiader marmolady zebrały kilka lat temu dzieci dla bezdomnych, a że u nas nie ma bezdomnych, to zostało. Stały te wiadra gdzieś na strychu, teraz się przydadzą. Mąka była od znajomego piekarza, bo myszy mu weszły do worków i sanepid kazał wysypać. To wsypaliśmy do pączków. Tylko cukier musieliśmy kupić, ale to poszło z funduszu socjalnego. Niby do kawy miał być, ale pójdzie do pączków, bo kto wypije tyle kawy?
-A nie zatrujemy nikogo tymi naszymi pączkami? -Miron poczuł małe zaniepokojenie, ale nie przerwał pieczętowania opakowań.
-Słyszałeś, żeby kogoś zatruł olej po frytkach? Albo mała mysia kupa? -Felek popatrzył na Mirona z wyrzutem. -Wojsko stale je starą marmoladę i stare konserwy, i nie słychać, by żołnierze umierali od tego.
-Kto nam rozniesie te pączki? -Miron jak zwykle był zupełnie niezorientowany.
-My we trójkę -Sławojek wskazał Felka i Mirona. -Jak już skończymy stemplować i nadziewać, zapakujemy pączusie w torebki i pudełka, i pójdziemy w miasto, by głosić imię Mirona i jego zastępców, by nasza sława zagościła w każdym zakamarku naszego miasta, by każdy mieszkaniec, gdy zje pączka, zagłosował na Mirona i na naszą zgrabną paczkę. By każdy mieszkaniec, nawet w środku nocy, wiedział, że Miron to jego dobrodziej największy, który mu pączka dał.
Jakiś czas potem trzej panowie z werwą szli po naszym mieście i zachęcali do jedzenia pączków. Ludzie z razu chętnie brali łakocie, lecz po spróbowaniu chowali je za plecy, by za chwilę wyrzucić. Trzeba to jasno powiedzieć, pączki były ohydne, miały aromat zjełczałego tłuszczu, spleśniałej marmolady i wydawały leciutką woń mysią, a może były to kocie siki. Nikt nie wiedział. Eksperyment można by uznać za nieudany, praca spisana na straty, ale w głowie Felka zrodził się jeszcze jeden pomysł. Ratunkowy.
-Nie możemy się poddawać, tyle pączków, tyle opakowań, tyle pieczątek, tyle noszenia! To nie może pójść na marne. Wracamy do urzędu!
Kilka chwil później Miron i jego towarzysze siedzieli w urzędowej toalecie i moczyli każdy pączek w płynie do sedesów.
-Ten płyn zabija każdy fetor -tak Felek przeczytał na opakowaniu. -Nadaje toalecie zapach łąki kwietnej, bryzy morskiej i lasu sosnowego jednocześnie. To świetny środek, pozbędziemy się nietypowego aromatu naszych pączków. Miron! Po zamoczeniu układaj je na kaloryfer, a nie na sedes! Na kaloryfer, a co się nie zmieści na podłogę pod kaloryferem. Muszą szybko wyschnąć.
-Jesteś Felek pewien, że pączki o zapachu morskiej bryzy nie wzbudzą niczyjego podejrzenia?
-Bądź Sławojek spokojny. Będą nas podziwiać za taką innowację pączkową, gazety będą o nas pisać, w telewizji nas pokażą, w radio powiedzą. Nasze miasto będzie słynne na cały świat. Każdy będzie pytał, czy próbowałeś już pączka z naszego miasta, czy jadłeś już te słynne pączki zapachowe? Widzę te tłumy turystów przyjeżdżające do nas po słynne pączusie. Będziemy we trójkę pozować do fotografii z pączkami w dłoniach. Wyborcy będą nas kochać. Niech Zarzeczański się schowa z tym swoim programem. Pokonamy go pączkami!!!
Gdy towarzysze powtórnie wrócili na ulicę, robiło się już ciemno. Jedna latarnia nie paliła się, druga mrugała nierytmicznie do niesłyszalnej muzyki, trzecia pochylała się niebezpiecznie nad przejściem pod szkołą. Na chodnikach stały marznące kałuże, a samochody raz po raz ochlapywały przechodniów wodą z dziurawej jezdni. Jak na złość zaczął sypać mokry śnieg i wysuszone z takim trudem pączki zaczęły namakać, a woda rozmywała napisy na opakowaniach.
-Jak pech to pech -Miron nie okazywał szczególnego entuzjazmu.
-Widzę, że nie chcesz wygrać wyborów, że ogromna pensja za układanie pasjansów nie jest ci miła -Sławojek nie darował sobie złośliwości. -Masz rozdać te pączki, bo to twoja przepustka wyborcza, twoje być albo nie być, twój dalszy los.
-Mam pomysł -Felek Skonopi nigdy się nie poddawał. - Zaniesiemy pączki staroście Sprawiedliwemu, rozdamy jego pracownikom. Niech się nauczy, jak trzeba traktować pracowników.
W budynku starostwa powoli gasły światła, bo urzędnicy wychodzili do domów. Na schodach mijali Mirona i jego zastępców, którzy próbowali obdarować ich mokrymi pączkami w rozmiękłych opakowaniach. Na niektórych było jeszcze widoczne hasło, na większości w tym miejscu była niebieska, bezkształtna plama.
-Dzień dobry, pączek dla pani, pączek dla pana -Sławojek był nad wyraz uprzejmy.
Urzędnicy ze zdziwieniem patrzyli na obrzydliwe donaty i dziękując wymijali miejskich towarzyszy najdalej, jak mogli. Cały urząd wypełniał silny zapach zjełczałego tłuszczu, spleśniałej marmolady i mysiej kupy połączony z aromatem łąki kwietnej, bryzy morskiej i sosnowego lasu, a tak naprawdę wonią kiepskiego płynu do sedesów.
Miron stojąc na holu starostwa marzył o układaniu ulubionego pasjansa.
Napisz komentarz
Komentarze