W tym roku firma Ślepsk obchodzi 30-lecie istnienia firmy. To naprawdę bardzo imponujący jubileusz, bo utrzymanie się tak długo na rynku jest ogromnym sukcesem. W Augustowie niewiele firm może pochwalić się podobnym osiągnięciem. Sięgnijmy więc wstecz, do czasów powstania Ślepska. Proszę powiedzieć jak się zaczęła ta wielka biznesowa przygoda.
-Byłem wtedy bardzo małym chłopakiem, jak firma została oficjalnie zarejestrowana. Miałem wtedy 10 lat. Tata wcześniej miał swoją malutką własną firmę, która nie nosiła nazwy Ślepsk. Była to firma remontowa, malarska, ale już dokładnie nie pamiętam. Tata miał kilka osób do pracy i razem z tymi ludźmi jeździł Żukiem po regionie. Jego ekipa malowała, kładła dachy i robiła elewacje. Z tego co pamiętam, to tak to właśnie wyglądało. W międzyczasie wyjechaliśmy do Stanów Zjednoczonych Ameryki. Rodzice tam pracowali u swojej rodziny, a ja chodziłem tam do zerówki. Wróciliśmy po około 1,5 roku. Rodzice odłożyli z tego pobytu trochę pieniędzy i podjęli decyzję, że na działce kupionej od cioci, w miejscu, gdzie teraz znajduje się główna siedziba Ślepska postawią małą halę, kawałek jakiegoś biurowca i stworzą firmę budowlaną. To były czasy, gdzie dopiero biznes prywatny powstawał więc nie było zbytnio konkurencji. Istniały wtedy głównie firmy państwowe, które nie były tak elastyczne z realizacją zleconych zamówień i miały swoje ograniczenia. Przez cztery lata, nasza obecnie rodzinna firma, zajmowała się tylko budowlanką i dobrze się rozwijała.
To tak naprawdę pierwsze kroki biznesowe stawiane były w budowlance. Jak to się stało, że z remontowania, malowania i budowania nagle staliście się jedną z pierwszych stoczni jachtowych w naszym mieście?
-Mój tata jest bardzo ambitnym człowiekiem, który nigdy nie jest w pełni zadowolonym z tego co ma. Jest człowiekiem nie usatysfakcjonowanym i zawsze potrzebującym czegoś więcej, chcącym rozwijać się i rozbudowywać, powiększać to co stworzył. Nadarzyła się okazja, żeby zaangażować się w produkcję łodzi z laminatu. Tata w związku z tym, że sam lubił sport i lubił pływać na nartach za łodzią, postanowił się tego podjąć. Ze swoich materiałów postawiliśmy halę specjalnie do tego przygotowaną. Wtedy to nie były jednak takie hale do produkcji laminatów, jak teraz. Po prostu były to budynki z pustaków, otynkowane, ogrzewane i robiło się w niej pierwsze łodzie wiosłowe czy inne dla indywidulanych klientów. Takie były początki. W sumie w 90 procentach nasza firma była wtedy budowlaną, a dodatkowo zajmowała się łódkami. Był to 1993 lub 1994 rok. Przez parę lat łodzie były wykonywane dla indywidulanych odbiorców i przez przypadek wyszła taka sytuacja, że istniejąca wtedy państwowa firma Fotopam zaczęła mieć duże problemy jakościowe i odbiorca tych łodzi, czyli marka Quicksilver nie chciała już z nią współpracować. Jej ówczesny dyrektor Pierre Charlotte trafił do nas. I to był pierwszy poważny klient, nie indywidulany ale odbiorca profesjonalny, który chciał duże zamówienia. To zdarzenie można uznać za kamień milowy w naszej firmie do wejścia w masową produkcję.
Napisz komentarz
Komentarze