-Poznaliśmy poprzednio dwie wolontariuszki Jekaterinę oraz Olenę. Jekaterina jest Ukrainką mającą rodzinę w Hrubieszowie. Zaraz po powrocie do Augustowa otrzymałem od niej SMS, że chłopaki jesteście mi bardzo potrzebni i napisała dokładnie, o co chodzi. To niesamowite, że nam zaufała. Skontaktowałem się z Miłoszem, Marcinem i Mariuszem. Podejrzewam, że chłopaki czekali na sygnał, po prostu pojechaliśmy drugi raz. Dostaliśmy od niej konkretne wytyczne, co mamy przywieźć. Hojność augustowian jest nieprawdopodobna, tak samo jak zaangażowanie w niesieniu pomocy. Wrzuciłem SMS luźnego do znajomych i rozdzwoniły się telefony. W ciągu dosłownie trzech dni udało nam się wszystko zorganizować i zebrać cały samochód rzeczy. Scenariusz drugiej wyprawy był praktycznie taki sam. Wieźliśmy środki medyczne. Dostarczyliśmy je do miejscowości Włodzimierz Wołyński do szpitala. Dyrektorka tego szpitala była bardzo poruszona i mocno nam dziękowała. Zresztą wszyscy byli nam tam bardzo wdzięczni. Mówili do nas „bracia Polacy” i było to niesamowicie miłe. Jesteśmy zadowoleni, że wykonaliśmy zadanie -mówi Zbysław Kurczyński. -Mieliśmy za pierwszym razem, jak i drugim, takiego przewodnika, który nas prowadził po stronie ukraińskiej. Aby przejechać do Włodzimierza musieliśmy przekroczyć kilka punktów kontrolnych, na których byli uzbrojeni żołnierze. Szpital był zabezpieczony przed wybuchami, jego okna były zakryte płytami paździerzowymi. Mówiono nam, że dwa dni wcześniej w tym mieście zabłąkał się pocisk i zginęły dwie osoby. Tam są działania wojenne. Teraz dostałem informacje, że 100 km od Hrubieszowa jedna z miejscowości została zbombardowana. Nie były to łatwe wyprawy. Napięcie było ogromne, bo przecież tylko głupiec się nie boi.
Zbysław Kurczyński dziękuje bardzo tym augustowianom, którzy zebrali niezbędne rzeczy oraz swoim druhom -towarzyszom obu wypraw.
Napisz komentarz
Komentarze