Rząd przejął telewizję publiczną, w wielkiej części prasę lokalną i używał ich do nachalnej propagandy. Od rana do wieczora, we wszystkich przekazach słyszeliśmy, jaki rząd jest wspaniały i jaka opozycja jest niebezpieczna. Po wyborach, jeśli wygra opozycja, będziemy musieli mówić po niemiecku, albo po rosyjsku, zabiorą nam emerytury, pięćset plus, tanią benzynę, zaleją milionami nielegalnych uchodźców. Obrazy w telewizji były na tyle sugestywne, że ludziom śniły się po nocach koszmary. Premier Morawiecki przez dwadzieścia cztery godziny w telewizji publicznej odmieniał nazwisko Tusk przez wszystkie przypadki i obwiniał go o wszystko. O to, że kury się nie niosą, że jest susza, że jest ulewa, że jest inflacja, że brakuje benzyny na stacjach Orlenu. A przecież premierem jest Morawiecki, a nie Tusk. W każdym mieście, miasteczku, wsi, siole wisiały plakaty, banery, stały wielkie tablice z podobiznami posłów i kandydatów na posłów, w przeważającej liczbie należące do kandydatów PiS. Ilość banerów rządzących była niepoliczalna, setki tysiące, miliony. Ich liczba wskazuje, że limity funduszy wyborczych są absolutną fikcją i obowiązują malutkich. Limit na wydatki kandydata ze środka dowolnej listy wyborczej nie przekraczał 10 tysięcy złotych, a tyle kosztuje 100 małych banerów lub 2-3 wielkie. Wniosek z tego taki, że niektórzy kandydaci mieli dostęp do niezwykle tanich banerów i plakatów, których cena wraz z powieszeniem i demontażem nie przekraczała kilkunastu groszy. Bo chyba nikt nie podejrzewa, że kandydaci na wybrańców narodu wydawali setki tysięcy złotych poza limitem? Przecież to nielegalne.
Nielegalne jest również wieszanie banerów i tablic reklamowych w taki sposób, by zasłaniały skrzyżowanie. Zapewne na czas wyborów prawo to przestało działać, bo policja miała trudności w wypatrzeniu takich utrudnień. A może dowódcy policjantów zachorowali nagle na oczy, bo przecież nie mogli bać się konsekwencji w przypadku wygranych wyborów przez dotychczasową władzę.
Wybory wygrała opozycja i do końca roku powinna sformułować rząd. Prezydent z dużym prawdopodobieństwem będzie ten proces utrudniał i przeciągał w czasie, może nawet odmówi przyjęcia od członków gabinetu przysięgi, co jeszcze bardziej skomplikuje sytuację prawną, ale musimy założyć, że demokracja się obroni i wróci spokój, a państwo stanie się normalne.
Najlepszy wynik na Podlasiu zanotował Szymon Hołownia, który praktycznie jednoosobowo zapewnił swojemu ugrupowaniu 3 mandaty poselskie. Po jednym mandacie w stosunku do poprzedniej kadencji straciły PiS oraz KO. I to koniec dobrych wiadomości dla Polski 2050. Wybory pokazały, że Hołownia nie ma lokalnych liderów politycznych poza dużymi miastami. Pozostali kandydaci zbierali znacznie mniejsze ilości głosów. Wynik augustowskiego kandydata, Piotra Olędzkiego, jest wyjątkowo słaby (90 głosów). By zostać radnym musiałby w Augustowie zdobyć kilka razy więcej. Hołownia musi szybko stworzyć silne struktury oparte na lokalnych, rozpoznawalnych twarzach. To trudne zadanie, bo może skończyć się tym, że struktury zapełnią różni banici, osoby skompromitowane, zaplątane w korupcję, nieudacznicy, którzy będą chcieli schować się za szyldem nowej partii i użyć jej jako trampoliny ratunkowej. To byłby początek końca tego projektu politycznego, któremu od początku życzę jak najlepiej.
Krzysztof Przekop
Redaktor naczelny
Napisz komentarz
Komentarze