Przez lata trwały w Polsce spory o to, który sport jest naszą narodową dyscypliną? Bez wątpienia, piłka nożna za sprawą zainteresowania medialnego i wielkich pieniędzy, przoduje w rankingu popularności. Jest to zrozumiałe, wszak futbol nie ma sobie równych na całym świecie. Być może jest to krzywdzące dla przedstawicieli innych dyscyplin, którzy także wylewają siódme poty na treningach i nie mogą liczyć na podobną euforię. Jednak jak słusznie zauważył brązowy medalista Mistrzostw Świata w biegu na 800 metrów z Edmonton, Paweł Czapiewski: piłka nożna już dawno nie jest tylko sportem. Kontrowersyjna, acz trafna teza, uzasadnia status mentalny polskich kibiców, dla których pomimo braku znaczących sukcesów na przestrzeni lat (i dzięki fantastycznemu Euro), futbol daleko wykracza poza arkana sportu. Nie chcę tu napisać, że na wzór angielski, piłka nożna stała się dla nas drugą religią. Ale chyba jest to teoria, którą można byłoby obronić. Drugim sportem drużynowym, który kochają Polacy jest siatkówka. Poza granicami Polski traktowana niekiedy po macoszemu, ale nad Wisłą uwielbiana i zapełniająca trybuny wielkich sportowych hal. Ba, kiedy w 2014 roku organizowaliśmy siatkarski Mundial, inauguracyjne spotkanie Polaków z Serbią, wypełniło po brzegi Stadion Narodowy (!). Choć chętnych było zdecydowanie więcej niż możliwości organizatorów.
Na Mistrzostwach Świata w siatkówce Polacy zdobyli złoty medal i ten wiekopomny sukces powinien dziś obligować naszych, do miana głównego faworyta Igrzysk. Tak jednak nie jest. Łyżkę dziegciu w beczce miodu stanowi fakt, że do Rio pojedzie ta sama drużyna, która przed dwoma laty zdobyła mistrzostwo globu, ale… nie taka sama. Przez 24 miesiące w polskiej kadrze zmieniło się bardzo dużo. Przede wszystkim, odeszło z niej wielu niezwykle istotnych graczy. Nie lada wyzwaniem jest zrekompensowanie braku w obecnym zespole takich gwiazd polskiej siatkówki jak Michał Winiarski, Paweł Zagumny, a zwłaszcza Mariusz Wlazły. Jest to zadanie niezwykle trudne, praktycznie niewykonalne. Owszem, cały czas mamy zespół światowej czołówki, oparty w dużej mierze na zawodnikach młodych i perspektywicznych. Jednak nadmieniona trójka nieobecnych na Igrzyskach w Rio, to siatkarze absolutnie klasy światowej. Ich brak był widoczny na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy. Słaby wynik, bo za taki należy uznać odpadnięcie w ćwierćfinale ubiegłorocznych Mistrzostw Europy, można byłoby traktować jako wypadek przy pracy. Niestety, kolejne spotkania biało - czerwonych nie rozwiały obaw o sytuację drużyny po rewolucji kadrowej. Co prawda Polacy w niezwykle dramatycznych okolicznościach zajęli „dopiero” trzecie miejsce w Pucharze Świata w siatkówce, który był pierwszą przepustką do Rio, to jednak nie bez kłopotu w kolejnych kwalifikacjach awansowali na Igrzyska. Inną kwestią jest, czy skomplikowane procedury awansu na Turniej Olimpijski aktualnego Mistrza Świata, są decyzją zrozumiałą ze strony Międzynarodowej Federacji Piłki Siatkowej FIVB. Niepokój o nasze szanse medalowe, podnosi występ polskich siatkarzy w tegorocznej edycji Ligi Światowej. Polacy w fazie grupowej zajęli dopiero 10 miejsce. Awans na Turniej Finałowy Ligi Światowej uzyskali tylko dlatego, że organizowaliśmy tę imprezę. Niestety, tam również nasi siatkarze furory nie zrobili. Choć selekcjoner biało - czerwonych Francuz Stephane Antiga uspokaja, że forma ma przyjść dopiero na Rio, to statystyki nie napawają optymizmem. Antiga nie boi się odważnych decyzji. Fakt pominięcia ikony polskiej reprezentacji Marcina Możdżonka przy powołaniach na Igrzyska, wywołał sensację. Problemów jest sporo, dlatego ośmielę się napisać, że medal polskich siatkarzy na Igrzyskach Olimpijskich, choć upragniony i wytęskniony, będzie miłą niespodzianką. Cztery lata temu jechaliśmy na Igrzyska do Londynu, będąc głównym kandydatem do złota. Polska, jako świeżo upieczony zwycięzca Ligi Światowej, udała się na turniej z wielkimi nadziejami. Powrót do kraju po ćwierćfinałach drużyny, którą kierował ówcześnie Włoch Andrea Anastasi, był wynikiem zdecydowanie poniżej oczekiwań. To paradoksalnie może działać korzystnie na obecnych reprezentantów. Wszak, dziś presja jest mniejsza i nikt nie oczekuje od nich cudów. Liczymy na zaskoczenie i prezent w postaci medalu od Bartosza Kurka, Michała Kubiaka i spółki, przywiezionego z kraju wielkiego faworyta do siatkarskiego złota Igrzysk Olimpijskich.
Podczas Turnieju Olimpijskiego, kibicujemy również naszym szczypiornistom. O ile polskie tradycje siatkarskie są duże i nasi siatkarze mogą być dziś porównywani do legendarnej kadry Huberta Wagnera, to generacja polskich piłkarzy ręcznych w XXI wieku jest zdecydowanie najlepszą w historii. Od 2007 roku i srebrnego medalu Mistrzostw Świata drużyny Bogdana Wenty, Polska jest wymieniana w gronie kandydata do medalu każdej kolejnej wielkiej imprezy. Jest to jak najbardziej uzasadnione. Główną przyczyną rozkwitu polskiej piłki ręcznej (podobnie wygląda sytuacja siatkówki), jest niezwykle mocna liga. Powoli stająca się europejską potęgą. Już dawno minęły czasy, gdy polscy szczypiorniści zmuszeni byli wyjeżdżać na zachód, w poszukiwaniu solidnych klubów. Dziś dużą część zespołu stanowią piłkarze, grający na co dzień w drużynie mistrza Polski i zwycięzcy tegorocznej edycji Ligi Mistrzów, Vive Tauron Kielce (wśród nich największa gwiazda polskiej reprezentacji, bramkarz Sławomir Szmal). Podczas ubiegłorocznych Mistrzostw Świata w Katarze, Polacy zdobyli brązowy medal. Drużyna prowadzona przez Niemca Michaela Bieglera, w półfinale Mundialu uległa sensacyjnemu wicemistrzowi świata z Kataru. Choć trzeba podkreślić, że rodowitych Katarczyków można było tam szukać ze świecą. Tegoroczne Mistrzostwa Europy rozgrywane w Polsce, to swoista huśtawka nastrojów dla polskich kibiców. Z jednej strony fantastyczne zwycięstwo nad wielką Francją w fazie wstępnej turnieju, z drugiej klęska z Chorwacją w fazie zasadniczej i uzyskanie dopiero 7 miejsca Mistrzostw. Taki wynik zgodnie określono, jako naszą porażkę, co skutkowało dymisją Michaela Bieglera. Widoczny był przede wszystkim brak ikony polskiej reprezentacji, kontuzjowanego Mariusza Jurkiewicza. Niestety, jego występ w Rio także stoi pod dużym znakiem zapytania. Nowy selekcjoner Polaków, pochodzący z Kirgistanu Tałant Dujszebajew, ma przed Igrzyskami jasny cel: medal. Murowanym faworytem z pewnością nie jesteśmy, ale przy odrobinie szczęścia wszystko może się wydarzyć.
Problemem może okazać się tzw. klątwa chorążych. Od lat regularnie powtarzającą się zasadą jest sytuacja, gdy sportowiec niosący polską flagę podczas ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich, nie zdobywa podczas nich medalu (przekonał się o tym augustowianin, Marek Twardowski - Olimpijczyk i wielokrotny Mistrz Świata w kajakarstwie, chorąży polskiej ekipy na Igrzyskach w Pekinie). Tym razem ten zaszczyt dotknął naszą legendę i bohatera, szczypiornistę Karola Bieleckiego. Zawodnik, który podczas meczu reprezentacji Polski stracił oko, zasłużył na to wyróżnienie jak nikt inny. Czy naszemu wojownikowi uda się powrócić z Brazylii w glorii olimpijskiego medalu? Trzymamy kciuki za wszystkich polskich sportowców, biorących udział w Igrzyskach Olimpijskich. Czekamy na sukces naszych drużyn pamiętając, że ostatnie olimpijskie podium w grach zespołowych, osiągnęliśmy w 1992 roku na Igrzyskach Olimpijskich w Barcelonie (srebrny medal piłkarzy nożnych).