Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 28 listopada 2024 18:46
Reklama

AUGUSTÓW – OKRUCHY DZIECIŃSTWA

Podziel się
Oceń

Autor wspomnień o sobie pisze następująco: "Urodziłem się w jeszcze polskim Grodnie. Rodzice byli nauczycielami kolejno w Kuźnicy, Augustowie i Krakowie. Z wykształcenia jestem magistrem inżynierem geofizykiem, absolwentem Wydziału Geologiczno-Poszukiwawczego Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. W zawodzie tym pracowałem aż do emerytury, w kraju i za granicą. Geofizyka jest nauką ścisłą, jednak nie wyobrażam sobie życia bez zainteresowań humanistycznych (historii i literatury), a także bez podróży po świecie. Byłem w wielu krajach na wszystkich kontynentach (poza Antarktydą). Obecnie mieszkam w Toruniu." Warto dodać, że pomimo swoich 82 lat, Mariusz Wiński jest aktywny w życiu społecznym, jeździ po świecie, wygłasza odczyty... Wspomnienia poddał obróbce redakcyjnej i opatrzył przypisami Wojciech Batura.
AUGUSTÓW – OKRUCHY DZIECIŃSTWA

Upływa czas, a pozostają wspomnienia, które nabierają coraz większej wartości. Po latach dostrzegamy wydarzenia, które z dnia na dzień przestawiły nas na inne tory, okazały się pewną cezurą czasową i podzieliły nasze życie na wyraźne etapy. Jednym z nich był dla mnie Augustów w latach 1945-53.

Urodziłem się w Grodnie. Rodzice – Wanda i Julian - byli nauczycielami, których los po odzyskaniu przez Polskę niepodległości rzucił na grodzieńską prowincję dla krzewienia oświaty i likwidacji analfabetyzmu, dość powszechnego na ziemiach byłego zaboru rosyjskiego. Jak chyba wszyscy ówcześni nauczyciele, gdy kraj budził się do życia po długim okresie niewoli, mieli poczucie ważności swojej misji, konieczności budzenia wśród dzieci świadomości i dumy z polskiej kultury, języka i światłych kart historii perfidnie zacieranych lub zniekształcanych przez zaborców. Były to czasy niesłychanej eksplozji patriotyzmu i entuzjazmu z powodu odzyskania niepodległości. Niestety, po dwudziestu latach wybuchła nowa wojna, która znów pogrążyła kraj we krwi i ruinach.

Był rok 1945, rok radości z powodu zakończenia wojny i nadziei na budowę nowego życia. Niekiedy była to jednak radość przez łzy, bo po tej wygranej wojnie my (jak i wiele polskich rodzin) poczuliśmy się trochę … mniej wygrani. Nowo ustalona granica przebiegała teraz o kilkaset metrów od domu w Kuźnicy, gdzie mieszkaliśmy. Na szczęście znaleźliśmy się po tej właściwej stronie, ale po drugiej, choć niedaleko, została rodzina od niepamiętnych lat mieszkająca na Grodzieńszczyźnie. Zaraz po wojnie ojciec był w Kuźnicy kierownikiem szkoły i dużo wysiłku włożył w organizację szkolnictwa. Nie było to łatwe, bo kadra nauczycielska była mocno przerzedzona.

Kuźnica - leżąca od wieków na szlaku wiodącym do Grodna i Wilna - stała się teraz miasteczkiem peryferyjnym bez żadnych perspektyw, a w domu było dwoje dzieci, którym należało zapewnić jakąś godną przyszłość.

Późnym latem tego roku pod nasze mieszkanie podjechała ciężarówka. Był w niej ojciec, który dostał skierowanie do pracy w Inspektoracie Oświaty w Augustowie. Załadowaliśmy swój skromny dobytek i wieczorem wyruszyliśmy w drogę. Jazda trwała długo. Stan dróg był fatalny. Należało objeżdżać liczne leje po bombach. Widać było spalone wraki samochodów i czołgów. Kilkakrotnie dla kontroli zatrzymywali nas rosyjscy sołdaci. Uspakajał ich nieco widok dwojga śpiących dzieci (mojej siostry i mnie), a po obejrzeniu skierowania do pracy ojca pozwalano nam jechać dalej.

Do Augustowa przyjechaliśmy w nocy. Mieszkanie (dom nr 13 w Rynku[1]) otworzyła nam nieco wystraszona młoda kobieta, która niebawem miała się stamtąd wyprowadzić. Uspokoiła się, gdy poznała ojca. Czasy były niepewne i takie stukanie w nocy rzeczywiście mogło niepokoić. Mieszkanie składało się z kuchni i dwóch pokoi, z których jeden był bardzo duży - miał powierzchnię 36 m2.

Na drugi dzień podziwiałem Augustów, ogromny rynek i szerokie chodniki. W porównaniu z Kuźnicą wydał mi się dużym miastem. W rynku były ruiny. Niemcy cofając się przed napierającą ze wschodu Armią Czerwoną postanowili się tu bronić, a Rosjanie, bombardując ich pozycje, połowę miasta zamienili w gruzy. Pamiętam zwłaszcza gruzowiska w miejscu, gdzie dawniej był ratusz i te po drugiej stronie rynku, za parkiem. Po wojnie zaczęła się mozolna odbudowa. Zanim to nastąpiło, dla nas – dzieci - liczne gruzowiska były wspaniałym miejscem do zabaw, chowania się w licznych załomach zburzonych murów, nieraz celowego usuwania niektórych cegieł, aby obserwować, jak cała ściana wali się z hukiem wzniecając kurz. Nikt nie zajmował się tu wywieszaniem tablic ostrzegawczych, zakazów wstępu, itp. Ruin było zbyt dużo, a ludzie mieli ważniejsze sprawy na głowie. Nie było żadnych zabawek, ani sklepów z zabawkami, a nas dzieci rozsadzała energia i ciekawość. Były tylko takie zabawy, jakie dostarczała ulica, życie i koledzy. Na ulicach można było znaleźć pociski, które starsi i „doświadczeni” koledzy zbierali, składali do wykopanego dołka, a z jednego wysypywali proch i podpalali. Następowała eksplozja i kulminacja emocji. O ile pamiętam, nie zawsze to się dobrze kończyło. Okaleczenia, pourywane palce, wypalone oczy, a nawet śmierć były wówczas na porządku dziennym, a konsekwencje wojny ciągnęły się jeszcze przez lata. Działo się tak również w sferze psychiki ludzi, którym dane było zbyt wiele przeżyć i zobaczyć. W suterenie naszego domu mieszkała samotna stara kobieta. Nigdy do nikogo się nie odezwała. Może myślała, że nie warto mówić, bo tego, co przeżyła, nikt nie zrozumie.

Wzdłuż jeziora Necko od plaży aż po Dom Turysty ciągnęły się okopy, w których można było znaleźć zarówno gilzy, jak i całe magazynki kul karabinowych. W tych pierwszych latach po wojnie my dzieci byliśmy już „ekspertami” od określania, który pocisk jest niemiecki, a który rosyjski.

Niebawem poszedłem do szkoły przy ul. Rajgrodzkiej, gdzie nauczycielką była także moja matka. Kierownikiem był Jan Cieślewski. Pamiętam, że w szkole uczyły panie Zofia Huszczowa, Maria Kuczyńska, Władysława Macewiczowa, Zofia Pasierbińska, Melania Rucka, Elżbieta Wasilewska, panowie Jan i Czesław Krzewscy, Szlegiel, Rajmund Wawiórko, ksiądz Kazimierz Hamerszmit... Śpiewu uczył pan Piotr Choroszewski. Grał na skrzypcach, a w jego repertuarze były chyba wszystkie piosenki z Powstania Warszawskiego (do dziś pamiętam „Hej chłopcy, bagnet na broń”). Pomimo stosunkowo młodego wieku, chodził o lasce, bo został ranny w jakiejś niedawnej strzelaninie[2]. W tych wczesnych latach po wojnie mogliśmy nawet śpiewać „Czerwone maki”, co potem zostało absolutnie zakazane. Nauczyciele stanowili kadrę przedwojenną; to byli ci, którym udało się przetrwać wojnę. Na jednym z posiadanych przeze mnie zdjęć, wykonanych przez ks. Hammerszmita w 1948 roku, są prawie wszyscy pedagodzy, na innym uczniowie mojej klasy V. Dziwne są prawa rządzące pamięcią. Prawie wszystkich potrafię dziś wymienić po nazwisku...

W mieście powoli rozpoczynało się nowe życie i odbudowa. Powstawały sklepy, odżyły restauracje (w rynku – Bojszy i Szybajły), ożywił się handel. Pamiętam, jak matka rozmaite wędliny kupowała w sklepie p. Rutkowskiej przy ulicy 3 Maja[3], a smaczne pieczywo (np. pyszne, chrupiące kajzerki) po drugiej stronie Rynku, w piekarni pp. Kozioroskich. Wydawało się, że wszystko będzie przynajmniej tak jak dawniej, a może i lepiej. ...Tak, tak - wydawało się!

Na środku Rynku ustawiono drewnianą trybunę... Na wielkich uroczystościach przemawiali z niej ważni ludzie, a my chodziliśmy tam parami ze szkoły i tworzyliśmy wraz z innymi gromadne audytorium. Początkowo chodziliśmy tam zarówno w dniu 1. jak i 3 Maja. Jednak po słynnym głosowaniu w 1946 roku[4] rzeczywistość ta uległa radykalnej zmianie. Dzień rocznicy Konstytucji 3 Maja przestał być świętem, stał się normalnym szarym dniem. Machina propagandy poszła w ruch. Hasło: „3xTAK” dla poparcia robotniczo-chłopskich rządów i nowego ustroju, opartego na „pomocy” ZSRR, wymalowane było wszędzie, gdzie się dało, na chodnikach, murach, płotach, drzewach, słupach. Pojawili się jacyś nieznani dotąd ludzie, którzy nie zawsze mówili poprawnie po polsku; nie zawsze umieli pisać i czytać, ale mieli ważne miny i zaczynali na innych patrzeć z góry. Dawało to poczucie zaistnienia jakiejś obcej, nie spotykanej dotąd anomalii społecznej.

Byłem uczniem, nie wszystko rozumiałem, ale niektóre rzeczy zaczęły mnie dziwić, np. dlaczego od pewnego czasu niektórzy zaczęli ściszać głos, mówiąc między sobą, i oglądać się, czy ktoś nie słyszy. Gdy w oficjalnych komunikatach podano, że w Polsce prawie wszyscy głosowali na „3xTAK”, ludzie w Augustowie zaczęli na siebie patrzeć nieufnie. Z rozmów, jakie do niedawna prowadzili ze sobą, wynikało, że wynik głosowania powinien być inny. A więc co się stało? Czy jedni drugich oszukiwali? Prawdy jednak nie da się ukryć. Nietrudno było stwierdzić, że wyniki były sfałszowane. Bo niby kto miałby głosować za nową rzeczywistością? Czy ta starsza generacja, która pamiętała jeszcze stosunkowo niedawne wkroczenie „niezwyciężonej” Armii Czerwonej w 1920 r.? Czy także młodsze pokolenie, które przeżyło wywózki syberyjskie lat 1940-1941? Czy wiele rodzin osieroconych po tzw. „obławie augustowskiej”, gdzie wyrwano z domów i wymordowano setki osób? Czy wreszcie ta olbrzymia większość społeczeństwa, która od setek lat chodziła regularnie do kościoła, a teraz usłyszała, że Boga nie ma, a oni są zacofani? Nie można było jednak o tym mówić, ale wiadomo, że ustrój narzucony na siłę nie może liczyć na szerokie społeczne poparcie. Za tą socjalistyczną nowoczesnością opowiadali się tylko nieliczni ogłupieni przez propagandę, albo węszący możliwość zrobienia szybkiej kariery.

Po pewnym czasie znikły sklepy prywatne. Pod nami na parterze miał sklep pan Feliks Maciejewski. Były tam artykuły bardzo różne (m. in. pamiętam smaczne owocowe landrynki...). Ponieważ wówczas świeża była jeszcze pamięć o wojnie, ulubionymi zabawkami chłopców były zrobione przez siebie karabiny, czy szable, a pan Maciejewski sprzedawał także tzw. „korkowce”, imitacje pistoletu robiącego dość duży huk. W wolnej chwili wychodził ze sklepu, stawał na schodkach i strzelał głośno ciesząc się z wrażenia, jakie to wywierało na przechodniach. Gdy nastąpiły radykalne zmiany polityczne, sklep p. Maciejewskiego zmienił się w spółdzielnię szewców, nazywaną z rosyjska „artiel”, bo stamtąd zaczęliśmy czerpać teraz nowe wzory. Pan Maciejewski wychodził na schodki w szewskim fartuchu, a z twarzy już zniknął mu uśmiech. Przed wojną był szewcem, a wcześniej także wojskowym, uczestnikiem wojny w 1920 r. Nie wszyscy o tym wiedzieli i nie wszystkim można było się teraz chwalić.

Pan Wróblewski, wysoki i szczupły mężczyzna, początkowo prowadził w Rynku jakiś bar lub restaurację, pod którą wieczorami często gromadziła się na chwiejnych nogach grupa mężczyzn. Potem restaurację zlikwidowano, a pana Wróblewskiego widziałem już jako pracownika nowo powstałej w pobliżu stacji benzynowej.

Rok szkolny zaczynał się zawsze wpisem nazwisk uczniów do dziennika i niektórych danych, m. in. zawodu rodziców. Pani po kolei pytała o to wszystkich, bo takie były wymagania i pamiętam jej zakłopotanie, gdy na pytanie o zawód ojca jedna z koleżanek powiedziała z dumą: PPR[5]. Pani tłumaczyła, że to nie zawód, to jest partia, organizacja, a chodzi o pracę. Dziewczyna wzruszyła ramionami:

– No powiedziałam: PPR - i usiadła. Takich wypowiedzi w klasie było kilka, a po każdym na moment zalegało jakieś milczenie.

Pewnego dnia wśród moich kolegów w szkole przy Rajgrodzkiej zapanowała radość. Okazało się, że niedługo do domu mają wrócić ojcowie, którzy wraz z armią gen. Andersa znaleźli się na Zachodzie. Ponieważ wojna skończyła się, ci, którzy ją przeżyli, mieli znów połączyć się z rodzinami. Radość wkrótce przekształciła się w rozpacz. Ojcowie byli wzywani do UB i (jeśli wrócili do domu) nosili na ciele ślady przesłuchań. Dzieci przychodziły do szkoły z zapuchniętymi od płaczu oczami.

W ramach zachodzących później zmian w szkole pojawiła się pani Jadwiga Dobrenko, obejmując obowiązki kierownika.[6]

„Dwójka” miała duże boisko, które kończyło się głębokim rowem z wodą. Za nim, chyba aż pod Żarnowo i Borki rozciągały się pustkowia, pola, podmokłe łąki i stawy, po których zimą śmigało się na łyżwach. Wiatr pchał nas setki metrów po lodowej tafli obok zastygłych w mrozie szuwarów. Pamiętam tę radość życia, szybkość jazdy i przemierzane przestrzenie, nasze rumieńce na twarzach, a potem równie radosny powrót do ciepłego domu, do uśmiechu matki i do lektury ciekawej książki…

A zimy w Augustowie bywały srogie. Temperatury dochodzące do 20 stopni poniżej zera były normalnością. Często miewaliśmy odmrożone uszy, które potem pokrywały się swędzącymi bąblami. Odgłosy kaszlu lub kataru - to zimą była szkolna codzienność. Zgodnie z zarządzeniami, dla podniesienia kultury i higieny, w każdej klasie stała gdzieś w rogu, w widocznym miejscu, spluwaczka, aby nikt nie pluł na podłogę.[7]

W pierwszych powojennych latach do „podstawówki” przy ul. Rajgrodzkiej chodziły dzieci w różnym wieku. Ci, którym wojna zaburzyła szkolne lata lub wręcz uniemożliwiła naukę, mieli teraz duże zaległości. Miałem w mojej klasie kolegów starszych ode mnie o pięć – sześć lat. Niektórzy, wybici z rytmu normalnego życia, mieli trudności z przyswojeniem wiedzy. Pamiętam, że czasami na prośbę zrozpaczonych rodziców po południu i bezinteresownie zajmowała się nimi moja matka.

W tej szkole przyjaźniłem się m. in. z Jurkiem Michałowskim, z którym w pewnej klasie siedziałem w jednej ławce. Często bywałem w ich domu przy ulicy Kościuszki. Pani Olimpia Michałowska była wdową. Mąż zginął w bliżej nieznanych okolicznościach pod koniec wojny.[8] Pracowała ona jako ekspedientka w Spółdzielni Spożywców przy Rynku i sama wychowywała dwóch synów. Nie było to łatwe, bo na utrzymaniu byli także dziadkowie. Często chodziła w mieście pod rękę ze swoimi synami po obu stronach, a ten miły widok znany był wszystkim pamiętającym tamte lata. Janusz, starszy od nas o kilka lat, znany był w latach szkolnych z talentów aktorskich. Świetny głos i interpretacja wierszy, które deklamował na rozmaitych uroczystościach szkolnych, podobały się wszystkim. Dziś jest znaną postacią polskiej sceny.

Innym moim przyjacielem był Władek Iwanowski. Przyjechał z Gdańska, wnosząc do nieco prowincjonalnej augustowskiej atmosfery powiew dużego miasta. Był dobrym kolegą i sportowcem. Przemknął jak meteor przez nasze szkolne życie, wyjeżdżając po kilku latach z rodziną do Warszawy i nie pozostawiając po sobie śladu. Przyjaźniłem się także z mieszkającym przy Rynku sympatycznym i towarzyskim Markiem Hintertanem, z którym razem uczestniczyliśmy w wielu ciekawych wydarzeniach.

Później zacząłem chodzić do dużego budynku szkoły przy ulicy Młyńskiej. Miałem wielu dobrych kolegów (np. Wiesław Cichor, Henryk Skirgajło ...), przyjaźniłem się tam także i siedziałem w jednej ławce z Andrzejem Zdziennickim[9]. Był chłopcem poważnym, dużo czytał i w wielu sprawach znajdowaliśmy wspólny język. Niekiedy na nasze wyprawy nad jezioro usiłował zabrać się młodszy brat Andrzeja - Bohdan, ale nas „poważnych” dzieliła wówczas od niego kilkuletnia różnica wieku. Któż mógł przypuszczać, że będzie to w przyszłości znakomity prawnik, przewodniczący Trybunału Konstytucyjnego...

Jakie było w tych powojennych latach augustowskie społeczeństwo? Jak zwykle w miastach na Kresach - było tu trochę przedstawicieli innych narodowości. Byli prawosławni, na ogół porządni ludzie, ale podatni na ideologię, która płynęła teraz ze Wschodu. Byli ludzie o nazwiskach litewskich, jak np. Paciukanis, Puszwaszkis, Walendukanis, Skirgajło… W aptece, która mieściła się w rynku na parterze domu Stankiewiczów,[10] pracowała bardzo sympatyczna pani Tamara Szumska, w widoczny sposób tatarskiego pochodzenia. A Żydzi​​ ? Na ogół spotkał ich tragiczny los zgotowany przez Niemców. W ogólniaku przy ulicy Młyńskiej języków francuskiego i rosyjskiego uczyła nas pani Lidia Pinskier. Była świetnym pedagogiem i poliglotką i nikt nie miał za złe wypisanego na jej twarzy pochodzenia. Obie z matką uważały się jednak za katoliczki, chodziły do kościoła i opowiadano, że często łokciami dawały sobie znać, kiedy trzeba klęknąć, albo powstać. Główny jednak trzon stanowili Polacy i katolicy. Kościół zawsze w święta był zapełniony i nowe władze musiały się z tym liczyć. Co najwyżej, gdy odbywała się msza, z pewnego budynku blisko kościoła puszczano na cały regulator jakieś radzieckie melodie.[11]

Obie wieże kościelne zostały w czasie wojny zburzone. Pamiętam, że jako dziecko w ramach jakiejś społecznej akcji pomagałem, w miarę swoich sił, wraz z innymi w odgruzowaniu. Na odrestaurowaną częściowo wieżę wciągnięto wówczas dzwon, ale jeszcze długo trzeba było czekać na przywrócenie kościołowi dawnej świetności.[12]

W drugiej połowie lat 40. co roku w miesiącach letnich na augustowskim Rynku pojawiało się mnóstwo harcerzy z całej Polski. Augustów położony wśród lasów i jezior był Mekką życia obozowego. Najbliższy obóz był zwykle nad Nettą, koło zabudowań ośrodka „Spartak”.[13] Wszystko ujęte było w karby harcerskiej dyscypliny. Na zielonych rogatywkach widać było lilijkę, a na piersiach odznaki z napisami: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Przyjemnie było patrzeć na harcerskie kolumny maszerujące po centrum w zwartym szyku, drużynami, z pieśnią na ustach. Była to, prawdę mówiąc, kontynuacja harcerstwa przedwojennego. Ideą było kształtowanie właściwej postawy społecznej, praca nad sobą, zdobywanie sprawności i służenie ojczyźnie. Pamiętam, że marzeniem moim i moich rówieśników było móc wkrótce dołączyć do ich grona, nosić zielony mundurek, rogatywkę i wykazać się zdobywaniem odznak.

Później nastąpiły zmiany, zarówno idei, odznak, jak i nazwy. Już nie było Związku Harcerstwa Polskiego (ZHP), powstała Organizacja Harcerska (OH)[14]. Ruch harcerski skurczył się, zdewaluował, niemal zanikł. Białe koszule i czerwone chusty lub krawaty na wzór radzieckich pionierów miały się nijak do tamtego patriotycznego entuzjazmu, ładu i etosu. Szkoda! Tamte harcerskie lata nawet dziś mogłyby nasycać rozsądną treścią życie całych rzesz młodych ludzi, którzy nie zawsze wiedzą, co z sobą zrobić.

Miejscową inteligencję stanowiła m. in. przedwojenna kadra nauczycieli, lekarze (pamiętam doktora Stanisława Sadowskiego – dyrektora szpitala, doktora Leona Jastrzębskiego z sumiastym wąsem i brodatego doktora Włodzimierza Hinkowa), sędziów: Skrzyńskiego i Błaszyka, mecenasa Stanisława Sipowicza, notariusza Władysława Krzemińskiego, inżynierów Józefa Rudnickiego z Zarządu Wodnego i Pankracego Sadokierskiego (?) – specjalisty od budowy dróg, dyrektora Banku Rolnego pana Józefa Wasilewskiego i innych. Oczywiście najlepiej pamiętam tych, którzy często bywali w naszym domu. Rodzice prowadzili dom otwarty dla znajomych i przyjaciół. Spotykano się z okazji rozmaitych świąt, czy uroczystości rodzinnych, często także grano w preferansa, grę w karty namiętnie uprawianą przed wojną, a dziś już zupełnie nieznaną.[15]

Bywało, że gdy było u nas gwarno i wszystkie okna były oświetlone, do drzwi stukał jakiś tajniak z UB[16] tłumacząc, że otrzymał polecenie sprawdzenia, czy nie odbywają się tu jakieś niedozwolone zebrania. Ojciec otwierał drzwi, pokazywał kto jest, ale nie zapraszał do środka. Osobnik rzucał okiem po twarzach i grzecznie wycofywał się. Wśród gości bywali u nas m. in. koledzy ojca z Inspektoratu Oświaty z żonami, niekiedy ze swoimi dziećmi. Pamiętam p. Ignacego Popowskiego z żoną (on był kierownikiem Inspektoratu, a kilka lat później zginął w wypadku samochodowym w okolicy Wyszkowa) i pp. Wierę i Adama Koczelów. Często bywał także p. Wasilewski z żoną Danutą. Była to bardzo ciepła, sympatyczna i ładna kobieta. Niestety, zmarła wkrótce po urodzeniu drugiego dziecka.

Chyba najbardziej elegancko ubraną kobietą w Augustowie była żona doktora Jastrzębskiego[17]. Zimą chodziła w prawdziwym futrze, jakiego nikt nie nosił i nie posiadał w mieście. Czasami wzbudzało to złośliwe uwagi przechodniów i oburzenie pani Jastrzębskiej ubolewającej nad poziomem życia, kultury i brakiem tolerancji powojennego społeczeństwa.

A więc mimo powojennych trudności kwitło także jakieś życie towarzyskie. Jakie obowiązywały wówczas kanony? Oczywiście nadal przedwojenne, bo jakie mogły być inne - zaraz po wojnie. Obowiązywała kultura słowa i zachowania, uprzejmość, grzeczność, uśmiech, całowanie pań w rękę itp.

Mój ojciec kochał Augustów, lubił turystykę i wędkarstwo, a pracując w Inspektoracie Oświaty często wyjeżdżał do szkół w teren. Być może to sprawiło, że zarówno miasto jak i okolice znał lepiej od innych. Odradzający się ruch turystyczny wymagał nowej organizacji i działań. Ojciec został prezesem Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego w Augustowie. Pamiętam, jak podczas przejazdu statkiem „Barbara” przez Necko objaśniał zebranym wokół nauczycielom-pasażerom to, co widać „na lewo i na prawo”, a także historię miasta. Ojciec nie należał do żadnej partii politycznej, co – jak myślę sobie teraz, musiało wymagać w tamtych czasach umiejętności pewnej ekwilibrystyki.

Plagą społeczną ciągnącą się jeszcze od czasów zaborów, z którą rząd przed wojną nie zdążył się rozprawić, był analfabetyzm. W Augustowie nieumiejących pisać i czytać było wielu. Człowiek niewykształcony także może być kulturalny, byleby potrafił trafnie ocenić swoje możliwości i umiejętności. Wielu takich znaliśmy. Jednak, kształtowane przez lata normalne relacje międzyludzkie uległy wkrótce zaburzeniu. Społeczeństwo zostało podzielone politycznie. W nowej sytuacji pojawiły się jednostki ambitne, które dotąd nie miały okazji zaistnieć w życiu publicznym lub zrobić kariery. Teraz wyczuły nadarzającą się okazję. Odpowiednia deklaracja polityczna zapewniała automatycznie lepszą drogę życiową i szybki awans, często nawet mimo braku predyspozycji, zdolności, czy wykształcenia. Obowiązywał jeden wyjątek: nie można było być analfabetą. Tu nowa władza wzięła się za to dość rygorystycznie. Teraz każdy bez wyjątku musiał ukończyć szkołę podstawową. Umożliwiały to kursy wieczorowe, które m. in. obok normalnych zajęć szkolnych prowadziła moja matka. Z rozmów między rodzicami dowiedziałem się o różnych postawach dorosłych już ludzi wobec tej nieco przykrej dla niektórych konieczności. Jedni wykazywali zrozumienie i bez protestu uczęszczali na lekcje (choć ich dzieci były nieraz w wyższej klasie). Inni dawali do zrozumienia, że im taka nauka nie jest potrzebna, bo i tak wiedzą swoje, a w razie potrzeby umieją się nawet podpisać, ale jeśli teraz trzeba, to „niech już będzie”. Jeszcze inni traktowali to jako „zamach” na powagę przydzielonego im przez nowe władze stanowiska i uprzejmie zgadzali się, aby ich uczono pod warunkiem, aby nikt nie robił przeszkód. Oczywiście, nauczyciele wykazywali daleko idącą pobłażliwość i zrozumienie.

Dziś trudno sobie wyobrazić życie bez elektryczności, radia, telewizji i telefonu. A takie właśnie były te pierwsze, trudne powojenne lata w Augustowie. A jednak…, było to życie prawdziwe i soczyste, pełne ciekawych wydarzeń, spotkań, rozmów i wspaniałych zabaw z kolegami. Były kontakty z żywymi ludźmi, a nie tak jak dziś, z ekranami telewizorów lub komputerów. Przez kilka lat po wojnie w jesienno-zimowe wieczory uczyliśmy się przy lampach naftowych. W domach były piece, w których paliło się drewnem i węglem, składowanym w jakiejś szopie na podwórku. Chodziliśmy także pieszo tam, „gdzie król piechotą chodzi”.[18] Nikt nie narzekał.

W krajobrazie pokrytego kocimi łbami augustowskiego Rynku rzucały się w oczy dwie stare studnie z dużymi żelaznymi kołami zamachowymi, zaopatrujące okolicznych mieszkańców w wodę. W godzinach przedobiednich czasami tworzyły się tam kolejki. Też stawałem tam często z wiadrem w garści.

Początkowo nie było żadnej regularnej komunikacji autobusowej między miastami. Potem rolę tę odgrywały obudowane i pomalowane ciężarówki z umieszczonymi wewnątrz drewnianymi ławkami.[19] Wreszcie po kilku latach z zachwytem obserwowaliśmy, jak na rynek wjechał wspaniały duży autobus z miękkimi fotelami i dowiedzieliśmy się, że będzie już stale jeździć na trasie Augustów – Białystok.[20]

Zapatrywania i poglądy ludzi kształtowane były po wojnie przez dwa ośrodki. Z jednej strony był to kościół od lat silny tradycją i historią. Z drugiej strony do kraju zaczęła napływać nowa ideologia. Często budziła protest i odrazę, zwłaszcza gdy towarzyszył jej odczuwalny prymitywizm myślenia, zafałszowania historii i współudział w ogólnej obłudzie. Otwarty sprzeciw powodował jednak narażenie na szykany, brutalność lub nawet „ciche zniknięcie”.

Mimo dość surowego reżimu nowej „ludowej” demokracji w społeczeństwie Augustowa tkwiły także pierwiastki samoobrony. Były nimi ciche kpiny z nowego ustroju i trzeźwa ocena rzeczywistości. Po nastaniu nowej władzy i obserwacji jej entuzjastów powtarzano sobie (chyba jeszcze przedwojenne porzekadło): „Z tyłu łata, z przodu łata, to prawdziwy demokrata”. W domu naszym bywał niekiedy p. Albin Kuczyński, sekretarz w tutejszym sądzie. Mając w ustach nieodłączny papieros wyciągał całą ich paczkę marki „TRIUMF” i tłumaczył dyskretnie, że jest to skrót wyrażenia: Ten Ruski Iwan Ukradł Miliony Fabryk”...

Wojna wprawdzie skończyła się, ale w kraju nadal trwała wojna domowa między zwolennikami i przeciwnikami dominacji sowieckiej. Jak każda batalia ta też pochłonęła wiele ofiar. Dość świeże jeszcze było to, co zdarzyło się w Gibach[21]. Pamiętam także, jak pod koniec lat 40. „z lasu” wyszedł oddział żołnierzy (z AK lub WIN). Szli przez Rynek w zwartym szyku, prezentowali się pięknie, byli dobrze umundurowani, z bronią na plecach. Zgłosili się na apel obecnych władz, aby zdać broń i skorzystać z obiecanej im wolności i powrotu do normalnego życia. Jak na Augustów stanowili chwilowo dość dużą siłę i miejscowe władze na wszelki wypadek ewakuowały się z miasta. Później zajął się nimi UB i nie wiem, jaki był ich dalszy los. Mogę się tylko domyślać.[22]

Mieszkanie przy Rynku dawało dużo możliwości obserwacji tego, co się na nim działo. Pamiętam, jak w pierwszych latach po wojnie przez Augustów przejeżdżały kolumny samochodów radzieckich. Jechali z dawnych Prus do Rosji. Samochody zatrzymywały się przy parku i widać było, że są po brzegi załadowane rozmaitymi artykułami „zdobycznymi”: sprzętem gospodarstwa domowego, pięknymi meblami, obrazami, itp. Za butelkę wódki („pieniądz” wówczas uniwersalny) można było kupić u nich prawie wszystko, co było na samochodzie.

Nastały inne czasy. Teraz przy każdej okazji i na każdym zebraniu, bez względu na jego temat, należało podkreślać pomoc i przyjaźń Związku Radzieckiego, geniusz Józefa Stalina i potęgę Armii Czerwonej. Propagandą taką nasycone były także wydawane książki i podręczniki szkolne (wspomnę tu tylko Jabłoczkowa i Łodygina, słynnych „wynalazców” pierwszej żarówki, podręczniki historii redagowane przez radzieckich autorów (np. Jefimowa), Miczurina i Łysenkę na kartach biologii, „Poemat pedagogiczny” Makarenki, itd). Wszystkie filmy radzieckie (a przeważnie tylko takie pojawiały się na ekranach w „Sali Foxa”, a później kina „Iskra”) kończyły się taką właśnie puentą (może z wyjątkiem świetnego filmu „Świat się śmieje” wzorowanego zresztą na fali przedwojennych komedii amerykańskich). Tym samym zresztą zachłystywała się ówczesna prasa aż do śmieszności, której wszelako nie można było okazywać, bo mogłoby się to źle skończyć. W kinie Iskra często odbywały się uroczyste akademie z różnych okazji (np. Rewolucji Październikowej). Wygłaszane wówczas przemówienia były przerywane tzw. „spontanicznymi” okrzykami typu: „Niech żyje Józef Stalin, genialny wódz i ojciec wszystkich narodów”, lub „Niech żyje wieczna przyjaźń naszego narodu z narodami Związku Radzieckiego”. Cała sala musiała to podchwycić i co najmniej 3 razy wykrzyknąć: “Niech żyje!” Ze zdumieniem rozpoznawałem niektóre znane osoby inicjujące na sali takie okrzyki. W Augustowie prawie wszyscy znali się. Pamiętam, że w kinie Iskra odbywały się także jakieś procesy polityczne. Nie bardzo interesowała mnie wówczas polityka, ale w reakcjach ludzi na ten proces, oprócz sensacji, wyczuwałem także oburzenie i pogardę. I to nie w stosunku do osądzanych.

Swojego rodzaju „świątynią” była dla mnie biblioteka miejska. Początkowo mieściła się przy ul 3 Maja.[23] Pracowała w niej m. in. pani Zofia Rudnicka. Było tam wiele książek wydanych jeszcze przed wojną. Ponieważ w pewnym okresie miałem kłopoty ze zdrowiem i musiałem wiele czasu przebywać w domu, utonąłem w książkach. I to były piękne chwile. Całe serie wspaniałych książek dla młodzieży Juliusza Verne’a, Karola Maya, Jacka Londona, Jamesa Curwooda, Karola Dickensa, a także Henryka Sienkiewicza, Józefa Ignacego Kraszewskiego, Władysława Umińskiego, Ferdynanda Ossendowskiego, Wacława Sieroszewskiego, Elizy Orzeszkowej i wielu innych autorów znakomicie wzbogacały zdobytą w szkole wiedzę, a także pozwalały przenieść się w inny świat i marzyć o przygodach. To był skarb, którego w młodym wieku nie da się przecenić, z którego czerpie się potem przez całe życie. Mój ojciec był kiedyś nauczycielem geografii, a matka pewnego dnia położyła mi na stole „W pustyni i w puszczy”. Przeczytałem tę książkę jednym tchem i chyba uległem zawartej w niej tej inspirującej magii, bo w życiu dorosłym byłem później dwanaście razy w Afryce.

Na początku lat 50. biblioteka miejska była już przy ul. Skorupki.[24]

Z biegiem czasu dorastałem i zaczynały mi się podobać rozmaite zabawy szkolne i potańcówki. Kłopot w tym, że odbywały się one rzadko. Pewnego razu dowiedziałem się od kolegów, że w sali przy ul. Wojska Polskiego[25] odbędzie się potańcówka, w której młodzież będzie mogła bez żadnych kłopotów uczestniczyć. Byłem zachwycony i zjawiłem się punktualnie. Było tam kilka nieznanych mi osób dorosłych i niewielka gromadka nas, uczniów. Okazało się, że rzeczywiście, potańcówka się odbędzie, ale najpierw trzeba będzie wysłuchać przemówienia, bo tak naprawdę to jest to akademia ku czci… No cóż, siadłem na krześle i czekałem z kolegami na to przemówienie marząc, aby trwało jak najkrócej. Wreszcie pojawił się mówca i od razu wzbudził moje zainteresowanie. Starałem się wsłuchać w to, co mówi, ale nie było to łatwe, bo … mówił jakimś dziwnym językiem. Nie był to język polski, ani rosyjski, którego uczyliśmy się w szkole. Była to jakaś śmieszna mieszanina tych dwóch języków. Najbardziej zrozumiałe były jego okrzyki ku czci Stalina i niezwyciężonego Związku Radzieckiego wznoszone z powagą i prawdziwym entuzjazmem w regularnych odstępach czasu. Wychowywany na Sienkiewiczu i innych starannie dobieranych mi przez matkę książkach, poczułem się zażenowany i oburzony na tak żałosny poziom imprezy, której nieświadomie zostałem uczestnikiem. Ale to również było oblicze Augustowa w tamtych latach.

Na początku marca 1953 w radiu podano żałobnym głosem komunikat, że „ukochany ojciec wszystkich narodów i genialny wódz” poważnie zachorował. W moim domu pojawiły się od dawna skrywane nadzieje. Matka powiedziała tylko, że jeśli sprawy potoczą się tak, jak przypuszcza, to kupi kilo pomarańczy (a były one wówczas niesłychanym rarytasem). 5 marca rano, jak zwykle, w szkole ogólnokształcącej przy ulicy Młyńskiej byliśmy ustawieni klasami na korytarzu na apelu szkolnym. Dyrektor Stefan Roman oznajmił, że dziś zmarł Józef Stalin i zarządził minutę milczenia. Rozejrzałem się dookoła. Kilku kolegów ocierało łzy. Jeden z nich (nazwijmy go Pietia) był dobrym kolegą, ale ze swojego domu wyniósł niezłomną wiarę w Stalina, jak w boga, bez żadnych dociekań, dlaczego inni mogą myśleć inaczej. Tego dnia po powrocie ze szkoły zastałem na stole pomarańcze...

W domu mieliśmy radio węgierskie marki „Orion”, które udało się ojcu kupić na początku lat 50. Wieczorami, wśród pisków, ryków i zgrzytów stacji zagłuszających wyławiał w nim strzępy wiadomości „Głosu Ameryki”, wiadomości „dobrych czy złych, ale zawsze prawdziwych”. W ten sposób już jako kilkunastoletni chłopiec znałem prawdę o Katyniu, gdzie wśród wielu tysięcy jeńców zamordowanych bez wyroku sądowego było kilku kolegów ojca. Stalina znało także z tej właściwej strony wielu Rosjan. Pamiętam, gdy jeszcze przez Kuźnicę w drodze na Berlin przetaczała się Armia Czerwona kilku sołdatów przechodziło obok naszego domu. Ojciec znający doskonale język rosyjski poczęstował jednego z nich papierosem i zapytał, co słychać i czy ta wojna wreszcie się skończy. Żołnierz rozejrzał się dookoła, splunął i powiedział: - Wot znajetie, zachatiełoś dwom banditam dratsia”.[26] - Kakim banditam? - zapytał ojciec z udaną naiwnością. - Nu kak kakim, Stalinu i Gitleru, odparł żołnierz lekko zirytowany. I myślę, że znał on Stalina lepiej niż nasz Pietia, może nawet go widział osobiście. Jego opinii nie kształtowała fałszywa propaganda. On i jego rodzina ten stalinowski „raj” musieli znać z autopsji.

W szkole przy ul. Młyńskiej początkowo uczyła dawna kadra nauczycielska. Byli to wytrawni pedagodzy, wymagający, ale życzliwi uczniom. Z relacjami między uczniem a nauczycielem, oczywiście, bywa różnie, ale miło wspominam np. p. Cecylię Krzewską – matematyczkę i p. Eugenię Stankiewicz – polonistkę. Były wymagające, ale do uczniów podchodziły także z sercem. Podziw wzbudził we mnie p. Jan Prawdzik, uczący nas w VII klasie języka rosyjskiego. Był to starszy pan, który potrafił jednym tchem wyrecytować po rosyjsku życiorysy wszystkich członków rodziny cara Mikołaja II, bo w czasach, gdy sam chodził do szkoły, jeszcze przed pierwszą wojną światową, trzeba było je znać na pamięć. Później do szkoły zaczęła przybywać nowa kadra kształcona już po wojnie.

Wychowanie fizyczne w całkiem nowoczesny sposób prowadził Dominik Żędzian. Mieliśmy dużą salę gimnastyczną i uwielbialiśmy rozmaite zawody sportowe i mistrzostwa. Latem chodziliśmy oglądać mecze piłki nożnej (najbardziej zacięte między „Spójnią” Augustów i „Gwardią” Białystok) i zawody lekkoatletyczne na stadionie przy Liceum Pedagogicznym na Zarzeczu.[27] Z zachwytem patrzyliśmy na rozgrywki siatkówki w wykonaniu takich wspaniałych zawodników jak Marian Błachno, Wacław Dyczewski, Zdzisław Badowski i innych.

W ogólniaku moim wychowawcą był p. Józef Pawlukiewicz, zawsze nienagannie ubrany, elegancki i doskonały nauczyciel. Uczył nas języka polskiego i rysunku. Był jednak bardzo wymagający, a czasem wręcz rygorystyczny. Pamiętam, jak 19 marca wstaliśmy, gdy wszedł do naszej klasy, a ja z Haliną Pużyńską - jako delegacja - wystąpiliśmy, aby z okazji imienin złożyć mu życzenia i wręczyć ładny bukiet kwiatów. Ku naszemu zaskoczeniu nasz wychowawca oświadczył, że nie może ich przyjąć, bo zawiedliśmy go jako klasa w wynikach nauczania. Teraz, po latach, wspominam p. Pawlukiewicza z szacunkiem. Myślę jednak, że … te kwiaty mógł wówczas od nas przyjąć, bo były od serca.

11 listopada 1953 roku opuszczaliśmy nasze mieszkanie i Augustów. Po drodze spotykaliśmy wielu znajomych i żegnaliśmy się ze wszystkimi. Wchodząc w ul. Mostową obejrzałem się. Za mną pozostał nasz dom, mieszkanie na piętrze i … spędzone tu lata. Pozostali dobrzy koledzy, ci ze szkoły i ci z podwórkowych zabaw. Pozostał rozdział życia, który dopiero później mogłem ocenić, jak był dla mnie ważny. Na moście jeszcze raz rzuciłem okiem na rzekę, zachodzące słońce i trochę ścisnęło mi się serce. Podświadomie czułem, że było to pożegnanie dzieciństwa i „kraju lat dziecinnych”. Miałem prawie piętnaście lat, przenosiliśmy się do Krakowa i byłem bardzo ciekaw czekającego mnie nowego życia.

 

Mariusz Wiński

 

 

 

[1] Dziś Rynek Zygmunta Augusta, wówczas Plac Marszałka Roli- Żymierskiego.

[2] Został postrzelony przypadkiem na weselu w Żarnowie. Piotr Choroszewski był członkiem AK i nawet spełniał ważną funkcję – komendanta rejonu, skorzystał on z amnestii 1945 roku.

[3] Znajdował się w miejscu domu pana Andrzeja Zarosińskiego (dziś tam znajduje się agencja PKO BP) naprzeciw byłej siedziby Urzędu Miejskiego, obecnie Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej.

[4] Chodzi o tzw. referendum ludowe z 30 czerwca 1946 roku.

[5] PPR = skrót Polskiej Partii Robotniczej, działającej od 1942 do 1948 r. (po połączeniu z Polską Partią Socjalistyczną została przekształcona w Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą, rozwiązaną w 1989 roku), po wojnie wiodącą siłą rządzącą krajem, grupującą komunistów i godzących się na ich prymat socjalistów.

[6] Niedługo potem awansowała na inspektora oświaty.

[7] Był to jeden ze środków walki z gruźlicą, która w tym czasie miała charakter epidemii. Ograniczano rozprzestrzenianie się zarazków. Oczywiście, spluwaczki były odkażane.

[8] 19 lutego 1945 r. Bolesław Michałowski powracał z Warszawy (gdzie się ukrywał i zapewne uczestniczył w życiu konspiracyjnym) do Augustowa, a raczej do rodziny, która przemieszkiwała u krewnych w Nowej Wsi pod Dąbrową Białostocką. Skorzystał z przygodnej radzieckiej ciężarówki. Samochód pod Czarną Wsią (dziś Czarna Białostocka) wjechał na minę. Pasażer zginął, kierowca ocalał.

[9] Zajmował się pracą naukową w Instytucie Przemysłu Fermentacyjnego.

[10] Dom nie należał do Stankiewiczów, tylko apteka. Był własnością żydowskiej rodziny Margolis i w tamtym czasie administrował go Rejonowy Urząd Likwidacyjny, potem przejęły władze komunalne.

  1. W grę może wchodzić albo o studio radiowęzła, które mieściło się przy Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w kamienicy Jaworowskich (dziś popularnie nazywanym świnką), albo o budynek Komitetu Powiatowego PZPR – wtedy w dwupiętrowym (obecnie trzypiętrowym) domu obok „okrąglaka”.

[12] Odbudowano wówczas jedynie podstawy wież. Rekonstrukcję zakończono dopiero w 1986 roku.

[13] Jeszcze przedwojenne schronisko młodzieżowe, obecnie pusty plac między czeskim wesołym miasteczkiem a Międzyszkolnym Ośrodkiem Wodnym.

[14] Nastąpiło to w 1950 roku.

[15] Wyparł go brydż.

[16] UB – Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, osławiona z brutalnych i zbrodniczych metod policja polityczna PRL, zastąpiony w 1956 roku przez podległą MSW Służbę Bezpieczeństwa.

[17] Emilia 1 v Siejka

[18] Mowa jest o sławojkach, czyli drewnianych ustępach, zwykle ustawianych w końcu posesji.

[19] Budy na podbudowie „lublina” lub „stara” nazywane były „stonkami”.

[20] Był to najprawdopodobniej autobus produkcji węgierskiej Ikarus, bowiem w tym czasie nie było jeszcze polskiej produkcji. Oczywiście, dzisiaj ten „luksus” budziłby politowanie.

[21] Giby to symboliczne określenie sowieckiej obławy w lipcu 1945 roku, która także objęła samo miasto Augustów. Wynikło z nagłośnienia w 1987 roku tajemniczych grobów, położonych w pobliżu tej miejscowości, a które okazały się po dokładnych badaniach cmentarzykiem niemieckiego szpitala polowego. Wedle przekonywującej hipotezy wyselekcjonowanych aresztantów zgładzono w pobliżu leśniczówki Giedzie, blisko jeziora Szlamy.

[22] Jak ustalili Danuta i Zbigniew Kaszlejowie, miało to miejsce 25 kwietnia 1947 roku. Najpierw była msza w kaplicy przy ul. Ks. Skorupki (dziś Dom Pogrzebowy), zaś o 10 rano odbyła się uroczysta zbiórka na Rynku (wtedy Placu Michała Roli-Żymierskiego), potem ex-akowcy z WiN czwórkami razem z cywilnymi członkami organizacji, łącznie 119 osób, przeszli do Komendy Powiatowej UBP, gdzie zdali broń i otrzymali zaświadczenie o ujawnieniu. Komisji amnestyjnej (przyjmującej ankiety i wydającej zaświadczenia) współprzewodniczył ojciec autora jako przedstawiciel Powiatowej Rady Narodowej, osoba zaufania publicznego.

[23] Pierwszą siedzibą biblioteki był drewniany dom Maciukiewiczów przy ul. Ks. Skorupki. Potem rzeczywiście bibliotekę przeniesiono do piętrowego murowanego budynku przy ul. 3 Maja, znajdującego się przed posesją niedawnej Campfield School, dziś tymczasowo zajętej przez Instytut Pileckiego .

[24] W 1949 roku biblioteka znalazła miejsce w drewnianym domu państwa Pyszkowskich (Grudniów), istniejącym do dzisiaj.

[25] Z rozmowy z autorem wynika, że był to duży klasycystyczny parterowy gmach, który dobrych kilka lat temu został rozebrany, a na jego miejscu powstał nowy budynek z magazynem meblowym (na wysokości łącznika z ulicą Mickiewicza). W tym czasie była tam siedziba biur i magazynów Białostockiego Przedsiębiorstwa Budowlanego, popularnie zwanego „Bepem”, które w późniejszym czasie przekształciło się w Augustowskie Przedsiębiorstwo Budowlane, aktywnie działające do początku lat 90. XX wieku.

[26] Ot, wiecie, zachciało się dwóm bandytom kłócić się ze sobą.

[27] Dziś stadion lekkoatletyczny przy Liceum Ogólnokształcącym nr 2, przy ulicy Partyzantów.


Napisz komentarz

Komentarze

Marian Muczyński 09.01.2022 22:42
Piękne i interesujące wspomnienia o trudnych czasach i wspaniałych (w większości) ludziach. Nienaganna i profesjonalna redakcja Wojtka Batury. Dziękuję! A profesor Pawlukiewicz był też wychowawcą mojej klasy w LO w latach 1964-68. Niezwykły człowiek, świetny nauczyciel i wychowawca - o też ciekawym życiorysie. Jego stosunek do życzeń imieninowych nie zmienił się i w późniejszych latach. Oczywiście, że nie wszystkim to odpowiadało.

dom 29.12.2021 16:31
Piękna i wzruszająca historia człowieka i miasta

zachmurzenie duże

Temperatura: 4°C Miasto: Augustów

Ciśnienie: 1014 hPa
Wiatr: 6 km/h

Reklama
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 1
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 2
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 3
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 4
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 5
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 6
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 7
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 8
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 9
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 10
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 11
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 12
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 13
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 14
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 15
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 16
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 17
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 18
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 19
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 20
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 21
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 22
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 23
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 24
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 1Strona nr 1
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 2Strona nr 2
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 3Strona nr 3
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 4Strona nr 4
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 5Strona nr 5
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 6Strona nr 6
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 7Strona nr 7
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 8Strona nr 8
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 9Strona nr 9
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 10Strona nr 10
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 11Strona nr 11
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 12Strona nr 12
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 13Strona nr 13
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 14Strona nr 14
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 15Strona nr 15
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 16Strona nr 16
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 17Strona nr 17
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 18Strona nr 18
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 19Strona nr 19
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 20Strona nr 20
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 21Strona nr 21
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 22Strona nr 22
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 23Strona nr 23
Miesięcznik Przegląd Powiatowy nr 1 z dnia 30 sier - strona 24Strona nr 24
Reklama
KOMENTARZE
Autor komentarza: Kariera Nikodema DyzmyTreść komentarza: O co chodzi z działalnością w Orzyszu urzędnika augustowskiego magistratu i radnego starostwa powiatowego w Augustowie M. Kotarskiego?Data dodania komentarza: 28.11.2024, 16:52Źródło komentarza: Augustowskie WOPR nadal bez pieniędzy. RIO podjęła uchwałęAutor komentarza: HR managementTreść komentarza: Panie Marianie, działalność obecnego burmistrza Augustowa Mirosława Karolczuka i jego dwóch zdublowanych zastępców jest niestety dla Augustowa i jego mieszkańców przede wszystkim fasadowa, nastawiona na iluzoryczny, pozorny i wizerunkowo godny pożałowania zaściankowo-festyniarski efekt. Efektywność i skuteczność ww. miejskich urzędników może być porównana do malowania przeterminowaną zieloną farbą już dość mocno zapuszczonego trawnika oraz przebierania nogami ze skutkiem bardziej cofania się niż poruszania się do przodu. Może Ci wywołujący lekki uśmiech i współczucie megalomani i dyletanci cały czas ćwiczą moon walk, ale nie jako klauni w cyrku tylko niekompetentni urzędnicy w karykaturalnym samorządzie.Data dodania komentarza: 28.11.2024, 16:24Źródło komentarza: Marian Dyczewski krytykuje uchwałę rady miejskiej w Augustowie (video)Autor komentarza: Priorytety naszomiastowych burmiszczów🤡Treść komentarza: Nie ma co się bulwersować, ale na pewno warto permanentnie przypominać mieszkańcom Augustowa o wcześniej uskutecznianych i obecnie praktykowanych przez ekipę NM-PiS, burmiszcza Karolczuka i jego zdublowanych zastępców priorytetach zarządzania Augustowem. Nasuwa się pytanie - co to za samorzadowcy, a tym bardziej włodarze, którzy przedkładają tworzenie etatów w UM generujących drenowanie miejskiego budżetu setkami tysięcy złotych w skali tylko jednego roku, natomiast torpedują przyznanie 30 tys. zł dla WOPR w celu zwiększenia bezpieczeństwa na augustowskich jeziorach? Jednocześnie ratuszowe demiurgi tworzenia bubli prawnych wydają quasi-zarządzania stojące w jaskrawej kolozji z wykładnią aktów prawnych sfery samorządowej. Być może niebawem okaże się, iż za niejednorazowe złamanie prawa zostaną odpowiednio potraktowani przez prokuraturę.Data dodania komentarza: 28.11.2024, 15:23Źródło komentarza: Izabela Piasecka krytykuje władze miejskie. Mieszkańcy Augustowa zapłacą krocie za śmieci? (video)Autor komentarza: szuwarekTreść komentarza: Coś tam było z tym silniczkiem, wopr to stowarzyszenie i niech dział jak inne stowarzyszenia, niech się starają .....Data dodania komentarza: 28.11.2024, 14:51Źródło komentarza: Augustowskie WOPR nadal bez pieniędzy. RIO podjęła uchwałęAutor komentarza: KarierowiczTreść komentarza: Panie Kotarski.. jak jest w Orzyszu? nie ośmieszaj się Pan i mam nadzieję ze pana kariera tak szybko się skończy jak się zaczęła. Trochę trzeba się pouczyć i mieć w sobie trochę przyzwoitości, ale pan to już jest pisowiec i nigdy więcej na pana nikt normalny nie zagłosujeData dodania komentarza: 28.11.2024, 13:21Źródło komentarza: Augustowskie WOPR nadal bez pieniędzy. RIO podjęła uchwałęAutor komentarza: Złodziejom STOPTreść komentarza: Wspomnę jeszcze o "kapaczach". Odkręcają tacy kran i kapią. Po nocy jest nakapane pół wanny. Podobnie podlewanie ogródków. Za ukradzioną wodę wszyscy zapłącą za złodziei.Data dodania komentarza: 28.11.2024, 09:39Źródło komentarza: Izabela Piasecka krytykuje władze miejskie. Mieszkańcy Augustowa zapłacą krocie za śmieci? (video)Autor komentarza: ZbulwersowanyTreść komentarza: ale to tylko za rok. za 5 lat czyli za jedną kadencję to będzie 1.250.000 zł wynagrodzeniaData dodania komentarza: 27.11.2024, 17:52Źródło komentarza: Izabela Piasecka krytykuje władze miejskie. Mieszkańcy Augustowa zapłacą krocie za śmieci? (video)Autor komentarza: wwwTreść komentarza: Proszę zgłosić do urzędu , na pewno się tym zajmą w najbliżej 5 latceData dodania komentarza: 27.11.2024, 16:27Źródło komentarza: Postulaty dotyczące świątecznej iluminacji AugustowaAutor komentarza: wwwTreść komentarza: Przenieś się na Lipowiec tam wszystko oświetlone.Data dodania komentarza: 27.11.2024, 16:25Źródło komentarza: Postulaty dotyczące świątecznej iluminacji AugustowaAutor komentarza: Ela KamińskaTreść komentarza: Ja budynku nie przeniosę ale iluminacje można przenieś.Data dodania komentarza: 27.11.2024, 15:40Źródło komentarza: Postulaty dotyczące świątecznej iluminacji AugustowaAutor komentarza: PrzechodzieńTreść komentarza: To ja też coś powiem. Na ulicy Letniskowej jest 8 latarni ulicznych. Ponad miesiąc w trzech nie było komu wymienić spalonych żarówek, ale ktoś zgłosił i szyko wymienili. Wszystkie ulice wokół mają nowe lampy ledowe, a Letniskowa jako jedna w okolicy nie. Tu mieszkańcy płacą również podatki od nieruchomości. Pani Kamińska, co Pani na to?Data dodania komentarza: 27.11.2024, 15:30Źródło komentarza: Postulaty dotyczące świątecznej iluminacji AugustowaAutor komentarza: Wujek dobra radaTreść komentarza: Niech działaczka turystyczna przeniesie się na 100 metrówę. Jaki problem widzi?Data dodania komentarza: 27.11.2024, 13:28Źródło komentarza: Postulaty dotyczące świątecznej iluminacji AugustowaAutor komentarza: kierowca bombowcaTreść komentarza: Taksówki muszą spać w nocy i może im iluminacja świecić prosto w oczy. Proste.Data dodania komentarza: 27.11.2024, 13:24Źródło komentarza: Postulaty dotyczące świątecznej iluminacji AugustowaAutor komentarza: Zarządzenie burmistrza w sprawie upcyclingu wody z wannyTreść komentarza: Mega super, po prostu rewelacyjny komentarz! Mam nadzieję, że burmiszcz Karolczuk weźmie go sobie do wnikliwej deliberacji i wspólnie ze swoim służbowym impresario - "fejsbukowym marketingowcem"- popełnią kolejne cudaczne zarządzenie, w którym uwzględnią zniżki za wywóz odpadów komunalnych dla mieszkańców budynków wielorodzinnych, którzy przynajmniej raz w tygodniu wdrożą przypomniany powyżej sposób z lat dziewięćdziesiątych na optymalizację zużycia wody poprzez wielokrotne wykorzystanie wody z wanny po wykąpaniu się całej rodziny, tj. upcyclingu popłuczyn odzyskanych ze ścieków szarych zmagazynowanych w wannie w celu długofalowego spłukiwania sedesu. Początki wolnej Polski wzskrzeszyły w narodzie wyjątkowo creative skillsData dodania komentarza: 27.11.2024, 05:13Źródło komentarza: Izabela Piasecka krytykuje władze miejskie. Mieszkańcy Augustowa zapłacą krocie za śmieci? (video)Autor komentarza: RobertTreść komentarza: Na tej plaży powinien powstać slip dla łodzi ora gastronomia z ogródkiem piwnym.Data dodania komentarza: 27.11.2024, 00:18Źródło komentarza: Trzcinowisko i muł nad NeckiemAutor komentarza: logikaTreść komentarza: Ale to miasto podnosi ceny za śmieci czy spółki które zajmują się odpadami???Data dodania komentarza: 27.11.2024, 00:03Źródło komentarza: Izabela Piasecka krytykuje władze miejskie. Mieszkańcy Augustowa zapłacą krocie za śmieci? (video)Autor komentarza: Ćwierć miliona złotych wyprowadzonych na etat II z-cy bma KarolczukaTreść komentarza: ☝️💪👍👍👍😅Data dodania komentarza: 26.11.2024, 23:52Źródło komentarza: Izabela Piasecka krytykuje władze miejskie. Mieszkańcy Augustowa zapłacą krocie za śmieci? (video)Autor komentarza: 💰💵💶🤑 = high consumption 👉 📊📈🗑🗑🗑Treść komentarza: Trafny komentarz związany z zasygnalizowaniem "problemu śmieciowego" w Augustowie, którym włodarze z koalicji NM-PiS niestety chcą obciążyć budzety domowe mieszkańców Augustowa, przede wszystkim rodziny wielodzietne, które co do zasady zużywają najwięcej wody, ale niekoniecznie produkują najwięcej śmieci. Może zaskoczę lub nawet oświecę burmistrza Karolczuka raźno kohabitującego z koalicją NM-PiS informując, iż korelacja pomiędzy ilością zużytej wody i śmieci powstałych w gospodarstwie domowym jest mniejsza, niż pomiędzy poziomem zamożności danego gospodarstwa domowego i ilością wytworzonych odpadów komunalnych.Data dodania komentarza: 26.11.2024, 23:47Źródło komentarza: Izabela Piasecka krytykuje władze miejskie. Mieszkańcy Augustowa zapłacą krocie za śmieci? (video)Autor komentarza: Naszomiastowopisowski cyrk na kółkachTreść komentarza: Co za cyrk odprawia się w augustowskim samorządzie?! Ludzie, to są jakieś kosmiczne jaja! Jeden A. Zarzecki, czyli radny opozycyjny do koalicji rządzącej w augustowskim samorządzie, czyli konglomeratu NM-PiS dokumentnie "wyjaśnił" pisowsko lawirujących urzędników miejskich piastujacych najwyższe stanowiska w UM w Augustowie na czele z burmistrzem Karalczukiem, z-cą Chodkiewiczem, kierownikiem Kotlarskim, a w bonusie chyba oświecił prawniczkę miejską i pisowsko przewodniczącego RM Ostapowicza. Co najmniej trzy etaty urzędników miejskich powinny pójść do likwidacji na poczet jednego etatu radnego Zarzeckiego. Budżet miejski byłby bogatszy o co najmniej pół miliona złotych w skali jednego roku i burmistrz nie próbowałby majstrować swoimi ko(s)miczne eg(z)otycznymi zarządzaniami przy ustanowionych uchwałach rady miejskiej w Augustowie.Data dodania komentarza: 26.11.2024, 22:37Źródło komentarza: Augustowskie WOPR nadal bez pieniędzy. RIO podjęła uchwałęAutor komentarza: Zamelagomaniony egotykokabotyn🤡Treść komentarza: Naprawdę burmiszczu Karolczuk tylko tyle potrafisz pan z siebie wydukać? - "Trochę ostro Panie Leszku Stanisławie, trochę ostro". Panie Miroslawie Karolczuk chyba bez drugiego imienia, ale za to z dwoma zastępcami, zostaw pan w końcu swoje ego w innej czasoprzestrzeni, ponieważ niebawem możesz pan nim przebić sufit bezkresnego kosmosu!Data dodania komentarza: 26.11.2024, 18:43Źródło komentarza: Augustowskie WOPR nadal bez pieniędzy. RIO podjęła uchwałę
Reklama