Piotr Kuryło mieszka w Prusce Wielkiej koło Augustowa. Od lat jest niespokojnym duchem i podejmuje się wielu sportowych i podróżniczych wyzwań, nawet ekstremalnych wyczynów. Między innymi w ciągu roku obiegł świat, za co w 2011 roku otrzymał prestiżowe wyróżnienie „Kolos 2011”. Tym razem popłynął kajakiem pod prąd, a swoją wyprawę zadedykował pokojowi na świecie. Rozpoczął ją 28 lipca u ujścia Renu do Morza Północnego, a zakończył 30 sierpnia nad jeziorem Tumana w Alpach Szwajcarskich.
-Ren na początku nie sprawiał problemów. Był szeroki i spokojny. Wiele problemów za to przysparzały przepływające obok mnie statki. Musiałem uważać na fale i na to, żeby nie mnie nie staranowały – opowiada Piotr Kuryło. – Dalej, im rzeka bardziej się zwężała, tym jej prąd był silniejszy. Najtrudniejszym i niebezpiecznym momentem wyprawy była sytuacja, gdy obok mnie, w tym samym kierunku przepływała barka ze złomem, a naprzeciwko płynął tankowiec. Tankowiec wyminął nas od mojej strony i pojawiła się ogromna fala, która zniosła mnie na brzeg. Woda zalała kajak, utopił się telefon oraz ładowarka solarna. Zamoczyło mi prowiant i wiele innych rzeczy. Musiałem sporo zapasów wyrzucić. To mnie nauczyło, że nie ma co lekceważyć fal i za każdym razem muszę zawracać dziobem. Płynąłem pod prąd i każde zawracanie dziobem do fali cofało mnie o wiele metrów dalej. Miałem więc spore opóźnienia.
Podróżnik przepłynął 1320 km w ciągu 30 dni. Dziennie średnio pokonywał dystans 44 km. Przepłynął Holandię, Niemcy, Francję, Austrię, Liechtenstein i Szwajcarię. Jak sam mówi, łatwo nie było. Musiał własnoręcznie wnieść ciężki kajak na wysokość 2343 metrów nad poziomem morza.
- Na trasie wyprawy dwukrotnie pokonywałem miejsca, gdzie były góry. One sprawiły mi sporo problemów. Im wyżej tym ciężej. Odciski na dłoniach pojawiały się jak grzyby po deszczu. Mięśnie bolały okropnie. Najbardziej wspominam ostatni dzień podróży. Pogoda była paskudna, miało potwornie padać i robiłem wszystko żeby zdążyć przed deszczem. To było w Alpach Szwajcarskich. Rzeka w tym miejscu płynęła wodospadami i płynąć kajakiem już się nie dało. Zostawiłem wszystkie niepotrzebne rzeczy 12 km od celu, wziąłem kajak, odzież przeciwdeszczową oraz prowiant na jeden dzień i musiałem to wszystko przenieść na barkach. Najpierw drogą asfaltową pod górę, a potem już w górach. Szedłem taką serpentyną, było bardzo stromo. Udało mi się wejść na wysokość 2343 metrów, a dodam, że to był szlak czerwony, czyli bardzo niebezpieczny. Zadziałała adrenalina i strach przed deszczem. Bałem się, że nie dotrę na miejsce przed ulewą. Dotarłem i zrobiłem zdjęcia. Obciążyłem kajak kamieniami i zostawiłem go tam na pamiątkę wyprawy –dodaje Piotr Kuryło. –Niebezpiecznie było też na jeziorze Bodeńskim, które ciągnęło się około 70 km. Na jeziorze bardzo mocno wiało. Kajak zaczął szybko nabierać wody. Szczęśliwie udało mi się dobić do brzegu, ale fale spowodowane silnym wiatrem dały mi w kość.
Piotr Kuryło podkreśla, że podczas tej wyprawy spotkał wielu Polaków, którzy bardzo mu pomagali.
-Namiot mi przemókł i napisałem o tym na facebooku. Zgłosiła się Polka, która kupiła nowy i mi go nawet dostarczyła. Dała mi też prowiant. Innym razem spotkałem Polaka, który zobaczył flagę biało-czerwoną i także mnie obdarował. Wielu takich ludzi spotkałem na swojej drodze -informuje podróżnik. -Zresztą nie tylko Polacy byli dla mnie bardzo życzliwi. Spotkałem bardzo miłych Rosjan. Tyle złego mówi się o muzułmanach, że są to na pewno terroryści, co moim zdaniem jest nieprawdą. Podróżowałem przez kilka krajów i spotykałem ich często. Rozmawiali ze mną, dzielili się jedzeniem i życzyli powodzenia na trasie.
I chociaż mieszkaniec Augustowszczyzny dopiero powrócił do swojego domu, to chyba długo w nim miejsca nie zagrzeje. Zamierza przepłynąć kajakiem przez Morze Śródziemne.
-Trasa tej wyprawy będzie wieść śladami uchodźców, którzy przed wojną i biedą szukają schronienia w Europie. Głównie chodzi mi o uchodźców, którzy zginęli uciekając do lepszego świata. Całe rodziny topiły się w momencie docierania do kraju, gdzie powinny znaleźć azyl. Swoją wyprawę dedykować chcę tym, którzy stracili życie na Morzu Śródziemnym czy na Adriatyku. Na razie jeszcze myślę o wytyczeniu trasy. Może zacznę w Syrii, a potem popłynę wzdłuż Turcji, do Grecji i Włoch -planuje Piotr Kuryło. -Tak jak we wszystkich moich wyprawach będę płynął dla pokoju na świecie. A to dlatego, z pokojem na świcie jest tak ciężko jak z płynięciem pod prąd.
Kajakową podróż, którą niedawno zakończył mieszkaniec Augustowszczyzny sfinansował z własnych środków. Jak mówi ciężko pracował na budowie, by ją opłacić. Teraz liczy, że na kolejną wyprawę uda mu się pozyskać jakiegoś sponsora.
Napisz komentarz
Komentarze