Panie Mirosławie, podobnie jak w roku ubiegłym, w tym również był pan współinicjatorem Ekstremalnej Drogi Krzyżowej. Naturalnie więc wziął też pan w niej udział…
-Jak najbardziej i było to dla mnie kolejne, bardzo ważne doświadczenie. Zaczęło się podobnie jak w roku ubiegłym. W piątek, 16 marca, o godzinie 19.00 wyjechaliśmy liczną grupą spod Kaplicy Pana Jezusa Klęczącego w Augustowie i pojechaliśmy do Konkatedry Św. Aleksandra w Suwałkach, gdzie odbyła się msza. Po mszy, nocą, pogrążeni we własnych myślach, ruszyliśmy w naszą duchową wędrówkę. Pierwsza stacja była tuż przy kościele, druga jeszcze między zabudowaniami, natomiast kolejne w polu i potem w lesie. Było bardzo ciężko, ponieważ aura nie była korzystna.
Wiem o tym, przecież było mroźno i wiał silny wiatr, w tamtym roku, z tego co pamiętam, było o wiele cieplej.
Dlatego podczas tegorocznej drogi było naprawdę o wiele trudniej. Jeszcze jak wędrowaliśmy na początku to mróz nie był tak odczuwalny, bo szliśmy między budynkami. Potem jednak już od trzeciej stacji była masakra. Wiatr smagał nas po twarzach i sprawiał, że mróz był bardziej odczuwalny. Miał szczęście ten, kto miał kaptur i mógł się nim choć częściowo otulić. Ja miałem kominiarkę na twarzy, która w krótkim czasie przymarzła mi do buzi i zesztywniała, czułem się jakbym miał przyłbicę. Najgorzej było wędrować przez pola, gdzie wiatr był największy. Dobrze jeszcze było jak wiał gdzieś z boku, ale bywało też tak, że smagał silnie prosto w twarz, i wtedy naprawdę było okropnie. Trochę lepiej było jak wkroczyliśmy do lasu, bo wiatr już tak nie doskwierał, aczkolwiek robiło się coraz później, temperatura zaczęła spadać, cały czas więc było bardzo zimno.
Napisz komentarz
Komentarze