Ironman, to zawody triathlonowe, czyli połączenie pływania, biegania i jazdy na rowerze. Ironman organizowany jest przez World Triathlon Corporation. Wyścigi rozgrywane są na dystansach: 3,86 km pływanie, 180,2 km jazda na rowerze oraz bieg 42,195 km (maraton). Te odległości robią wrażenie i to właśnie z nimi zmierzyło się naszych dwóch augustowian. Nasi sportowcy znaleźli się wśród 3 000 zawodników, którzy porwali się zwyciężyć z tą katorżniczą trasą.
- Triathlonem zajmuję się od 13 lat, zadebiutowałem na Ironmanie na Węgrzech. W Kopenhadze były to już moje dziewiąte zawody Ironmana na które udałem się solidnie przygotowany. Na zawodach w Kopenhadze chciałem bowiem pobić rekord życiowy, który obecnie wynosi 9 godzin 54 minut i 10 sekund. Mimo, że pojechałem tam z bagażem doświadczeń, to kilka błędów popełniłem, i „życiówki” nie udało mi się zrobić. Jednak na 3000 osób byłem ok. 300, a w swojej kategorii wiekowej, gdzie startowało 400 zawodników, byłem 44, także nie było tak źle – mówi A. Zarzecki. – Po przeanalizowaniu mojego startu, jestem pewny, że jednym z błędów, było to, że za szybko pojechałem odcinek kolarski. To spowodowało, że zabrakło mi na końcówce maratonu siły, tym bardziej, że słońce grzało niemiłosiernie. Niemniej jednak jestem bardzo zadowolony, że wziąłem udział w tych zawodach, bo to kolejne nowe doświadczenie. Trzeba też brać pod uwagę, że na każdych zawodach jest inaczej, są inne warunki pogodowe, inna trasa, np. więcej wzniesień, ważna też jest dyspozycja dnia, a to wszystko wpływa na wynik. Także tak naprawdę, nie można zawodów porównywać, bo każde są inne, wyjątkowe.
Andrzej Zarzecki dodał jeszcze, że bardzo docenia profesjonalne przygotowanie Ironmana w Kopenhadze i bardzo ładną trasę.
- Trasa była super, zarówno pod względem sportowym jak i krajobrazowym. Szczególnie podobał mi się odcinek maratonu, który przebiegał przez samo centrum Kopenhagi. Stare urokliwe uliczki robiły niezwykłe wrażenie. Poza tym meta była usytuowana przed parlamentem w samym sercu Kopenhagi, rzadko to się zdarza. A to naprawdę podnosi prestiż imprezy – zaznacza A. Zarzecki. – Także impreza była świetna pod względem organizacji, ale także ogromne wrażenie robiło rzesze kibiców, którzy żywiołowo dopingowali uczestników triathlonu.
Nasz zdolny triathlonista, bardzo się cieszy, że ten trudny dystans pokonał także jego kolega, Mariusz Pużyński, który debiutował w Ironmanie.
- Widziałem jak się tym emocjonuje i z jakim wielkim skupieniem do tego podchodzi – dodaje. - Pamiętam mój pierwszy Ironman, jakie to dla mnie było ważne i jak bardzo utknął mi w pamięci. Pierwszy raz jest najważniejszy, bo na kolejnych zawodach liczy się przede wszystkim wynik.
Jak swój debiut w Ironmanie wspomina zatem Mariusz Pużyński, który swoją przygodę z triatlonem rozpoczął trzy lata temu w Ełku na dystansie olimpijskim i po drodze zaliczył dwie „połówki” Ironmana?
- Nie ma co kryć, że bez odpowiedniego przygotowania, pokonanie takiego dystansu w trzech konkurencjach jest praktycznie niemożliwe. Dlatego moje treningi przed zawodami zajęły mi naprawdę sporo czasu i wyrzeczeń. Ale nie żałuję tego czasu, bo udało się – wyznaje. – Co do samego triatlonu, to łatwo nie było, między innymi ze względu na pogodę. Bo choć nie była aż taka zła, to w pewnych momentach dawała się we znaki. Pierwszą część zawodów, tę pływacką, musieliśmy np. pokonać we mgle, był więc problem z nawigacją. Z kolei ostatni etap, czyli maraton pokonywaliśmy w bardzo wysokiej temperaturze. Myślę że było ponad 30 stopni Celsjusza. Mimo to dobrnąłem do końca i to jest mój sukces, tym bardziej, że udało mi się zakończyć triathlon w planowanym czasie. Choć wersja optymistyczna zakładała 11 godzin 59 minut i 59 sekund, to czas 12 godzin 50 minut 58 sekund, który osiągnąłem, też bardzo mnie satysfakcjonuje. Brałem bowiem pod uwagę, że po drodze wiele może się zdarzyć i, że mój organizm może różnie zareagować na tak wielki wysiłek. Ale tak jak mówiłem wszystko skończyło się pomyślnie.
Mariuszowi Pużyńskiemu udało się pokonać Ironmana, czyli króla triatlonu, czy był to pierwszy i ostatni jego występ na tym dystansie, a może myśli już o następnej edycji?
- Między innymi ze względu na same przygotowania, które zajmują naprawdę ogrom czasu i wysiłku, to na pewno na jakiś odpuszczę Ironmana. Jednak nigdy nie mów nigdy. Także kto wie? Czas pokaże. Ironman dał mi ogromną satysfakcję i niezapomniane wrażenia. Ale proszę mi wierzyć, są dystanse o wiele krótsze, które dają ogromną satysfakcję.
Obu naszym triatlonistom serdecznie gratulujemy, bo nie ma co kryć, pokonanie Ironmana to nie lada wyczyn.
(Jolanta Wojczulis)
Napisz komentarz
Komentarze