To był rejs mojego życia
Kiedy dowiedział się Pan, że będzie dowodził rejsem z papieżem Janem Pawłem II?
-Dowiedziałem się o tym na około dwa miesiące przed samym rejsem w trakcie przygotowywania statku Tryton. Razem z dyrektorem Żeglugi Augustowskiej Sławomirem Aleksandrowiczem nadzorowałem proces prac wykonywanych na statku. Było to duże przedsięwzięcie, bo Tryton był holownikiem, wybudowanym jeszcze w czasie II wojny światowej. Trafił do okręgowego zarządu dróg wodnych, skąd odkupiła go nasza żegluga z zamiarem przebudowania na jednostkę pasażerską. Okazją ku temu stała się wizyta papieża.
Tryton został przewieziony z Augustowa do Wigier, co też było dużym wyzwaniem.
-Gdy po przeprowadzonych pracach statek był gotowy do przewozu pasażerów, augustowscy przedsiębiorcy panowie Masiewicz i Zawadzki pomogli w jego transporcie z portu zarządu wodnego w Augustowie nad jezioro Wigry. Miało to miejsce około tygodnia przed wizytą Jana Pawła II. Transport odbył się bez żadnych komplikacji i trwał cztery godziny. Tryton został zwodowany na przystani przy Starym Folwarku. Tam też odbyły się jego oficjalne chrzciny, w których uczestniczyły m.in. władze powiatowe z Augustowa i Suwałk oraz dyrekcja żeglugi.
Czy statek przed rejsem był pilnowany przez ochronę zabezpieczającą wizytę?
-Tak. Kontrola zarówno przed rejsem, jak również podczas jego trwania była bardzo pieczołowita. Statek przed przybyciem nad Wigry był bardzo mocno strzeżony. Do dziś pamiętam sytuację z 8 czerwca 1999 roku. W dniu rejsu z papieżem było bardzo gorąco. Jeden z załogantów chciał schłodzić się w jeziorze, ale bardzo szybko zwrócono mu uwagę i poproszono o wyjście z wody. Kiedy płynęliśmy ze Starego Folwarku do przystani przy klasztorze wigierskim, zatrzymała nas motorówka ochrony, która jeszcze raz sprawdziła wszelkie aspekty bezpieczeństwa. Wszystko było w należytym porządku, dlatego kazali płynąć nam do przystani. Przez cały rejs towarzyszyły nam także łodzie inspekcyjne.
Nadszedł długo oczekiwany moment, kiedy Ojciec Święty wsiadł na pokład statku.
-Papieżowi towarzyszyła jego świta, wśród niej kardynałowie i księża z Rzymu. Ojciec Święty jako pierwszy wszedł po trapie na pokład. Byłem kapitanem tego rejsu, dlatego przypadł mi zaszczyt powitania dostojnego gościa. Przez chwilę z przejęcia i emocji odebrało mi mowę. Zapomniałem tekstu przywitania, którego nauczyłem się wcześniej na pamięć (śmiech). Ale po uściśnięciu dłoni papieża i krótkiej rozmowie, w której powiedział mi, że 45 lat temu pływał tym szlakiem podczas spływów kajakowych, nawiązała się między nami bardzo serdeczna relacja. Rejs trwał ponad półtorej godziny. Wypłynęliśmy spod klasztoru na Wigrach nad zatokę przy Starym Folwarku. Zebrało się tam sporo ludzi, których papież pozdrawiał i błogosławił. Później popłynęliśmy do miejsca, gdzie Czarna Hańcza wpływa do jeziora Wigry. Była to dla papieża bardzo osobista i sentymentalna podróż. Widać było po nim zmęczenie trudem pielgrzymki, ale od początku życzył sobie zająć miejsce na głównym pokładzie, gdzie siedząc na fotelu rozmyślał i wracał wspomnieniami do lat młodości.
Czy jako załoga mieliście okazję porozmawiać z papieżem podczas rejsu?
-Podczas podróży nieopodal papieża usiadł mechanik naszego statku, który był staroobrzędowcem. Odbyli piękną rozmowę o religii. Papież powiedział mu wtedy, że jeśli człowiek wierzy, to wszystko jest w porządku, bo Pan Bóg jest jeden. W trakcie rejsu Ojciec Święty zszedł do swojej świty. Podarowałem mu pamiątkę -replikę koła sterowego z dedykacją, prosząc, by sterował nami jak najdłużej. Papież podziękował i wykonał symboliczny gest kierowania statkiem. Poprosiłem o wpis do księgi pamiątkowej. Ojciec Święty nie miał w zwyczaju pisania dedykacji, dlatego zamieścił w niej tylko swój podpis. Przyjęliśmy z uśmiechem fakt, że zamiast 8, wpisał datę 7 czerwca. Po rejsie osobisty sekretarz papieża wręczył nam papieskie różańce.
Na koniec chciałbym zapytać Pana o osobisty wymiar tamtego wydarzenia.
-To był jeden z najważniejszych rejsów w moim życiu. Pływałem na statkach przez blisko pięćdziesiąt lat. Przyszedłem do pracy w 1964 roku, a na emeryturę odszedłem w 2006 roku. Przez wszystkie te lata przewoziłem różne osobistości, zarówno przedstawicieli krajowych, jak również zagranicznych. Ale wizyta papieża była rejsem mojego życia. Moim wielkim, choć niespełnionym marzeniem było także przepłynięcie Kanałem Augustowskim i Niemnem do Grodna. Nie nastąpiło to nigdy i do dzisiaj niestety nikt tam statkiem nie pływa.
Dziękuję za rozmowę.
Napisz komentarz
Komentarze