Na przełomie listopada i grudnia na plac budowy nad rzeką Nettą przyjechał wykonawca, z którym miasto zerwało umowę i od którego będzie domagać się zapłacenia kar finansowych. Radosław Zięcina zwrócił się do burmistrza Karolczuka o udział w inwentaryzacji dotychczas wykonanych prac. Burmistrz ani nikt z jego urzędników nie pojawił się na bulwarach. Oprócz Zięciny w spotkaniu uczestniczył podwykonawca odpowiedzialny za wykonanie konstrukcji stalowych. Usłyszeliśmy, że kładki są niemal gotowe i mogłyby wkrótce przyjechać do Augustowa z Czarnej Białostockiej.
Na spotkanie z wykonawcą przybyli radni Marcin Kleczkowski i Tomasz Miklas. Pierwszy z nich zapoznał się z dokumentami wykonawcy, przeprowadził z nim długą rozmowę i uzyskał wiele informacji na temat problemów związanych z ukończeniem całego zadania. Kleczkowski doszedł do wniosku, że działania władz miasta były niewłaściwe, a wykonawca zgłaszał słuszne zastrzeżenia do otrzymanego projektu. Mówił o tym naszej redakcji, poruszył tę sprawę na sesji.
Po kładkach mogą jeździć czołgi
-Jest to koszmarny przykład jak nie należy prowadzić inwestycji. Zastępcy burmistrza zrzucili winę na wykonawcę przekonując, że jest on niesolidny i jego nieróbstwo spowodowało, że budowa nie jest skończona. Prawda jest taka, że winę za skandaliczną sytuację ponoszą władze miasta, które nie dochowują staranności w kwestii zapisów umowy z wykonawcą. Po stronie miasta leżało rozstrzygnięcie wielu spraw natury technicznej, uniemożliwiających dokończenia tej inwestycji -mówił radny Kleczkowski.
-Mostki, mające służyć pieszym i rowerzystom zaprojektowano tak, jakby miały przejeżdżać po nich czołgi. Jedna konstrukcja waży aż 15 ton. Burmistrz pomówił wykonawcę informując, że nałożono na niego wiele kar i wysyłano do niego szereg wezwań, na które nie odpowiadał. Było odwrotnie. Widziałem dokumentację. To wykonawca zwracał się z pytaniami i wątpliwościami, które inwestor i projektant mieli obowiązek wyjaśnić. Za projekt odpowiada miasto. Nadal nie rozwiązano problemów dotyczących liny wciągarki ocierającej się o konstrukcję mostku i tego, jak zapobiec ryzyku przewrócenia kładki na drugą stronę przez wciągarkę -ocenił Kleczkowski.
-Potężne konstrukcje stalowe mają zostać szczelnie obudowane modrzewiem syberyjskim, aby wyglądały na wykonane z litego drewna. To niewykonalne, ponieważ stal i drewno mają różne właściwości fizyczne i chemiczne. Takie urządzenia byłyby nietrwałe, narażone na zniszczenie. Po zapoznaniu się z dokumentacją wiem, że władze miasta zignorowały wezwania wykonawcy. Te wszystkie problemy sprawiają, że inwestycja ciągnie się miesiącami, a mieszkańcy narażeni są przez burmistrza na olbrzymie straty. Niewykluczone są długie procesy sądowe -dodał radny.
Długa procedura akceptacji stali
Krótkiego komentarza udzielił również sam wykonawca. Radosław Zięcina ma uwagi do otrzymanego od miasta projektu, wspomina też o konsekwencjach wojny na Ukrainie.
-Moja firma przystąpiła do tej budowy w ubiegłym roku. Nie chcąc narażać mieszkańców na utrudnienia, ustaliliśmy z miastem, że przystąpimy do prac po sezonie letnim. W międzyczasie trwała wojna na Ukrainie i pojawiły się przez to problemy z zakupem materiałów, w tym stali do wykonania konstrukcji kładek. Cztery miesiące trwały ustalenia z miastem związane z dopuszczeniem materiału. Kiedy już otrzymaliśmy tę akceptację, mogliśmy rozpocząć prace dotyczące dokumentacji warsztatowej, umożliwiającej wykonanie urządzeń. Zwłoka inwestora z akceptacją materiału spowodowała to, że zrezygnował pierwszy wykonawca, który podjął się wykonania urządzeń stalowych. Pozyskanie kolejnego wykonawcy było trudne -mówił Zięcina.
Radny Miklas również obwinia burmistrza.
-Konstrukcja samej kładki jest wykonana w 80 procentach, koszt kładki to ok. 500 tys. zł netto. Miasto zobowiązało się w umowie do jej odbioru, czego dotychczas nie zrobiło. Burmistrz nie zjawił się na inwentaryzacji. Jak pan Karolczuk zamierza wybudować kilkusetmetrową kładkę łączącą brzegi rzeki Netty za 50 mln zł, jeżeli nie mógł zrobić krótkiego mostku? -spytał Miklas.
Miasto przedstawia inną wersję
Pracownicy urzędu miejskiego przedstawiają całkowicie odmienną wersję zdarzeń. Kierownik wydziału inwestycji, Magdalena Sokołowska, oraz zastępca burmistrza, Filip Chodkiewicz, nie zostawiają suchej nitki na wykonawcy. Twierdzą, że Zięcina nie zgłaszał uwag przy podpisaniu umowy. Chodkiewicz mówi, że miasto zostało oszukane i będzie dochodziło zadośćuczynienia.
-Wykonawca podpisał umowę w kwietniu ubiegłego roku. Pierwsze pytania do dokumentacji projektowej zgłosił po siedmiu miesiącach. W umowie zawarł oświadczenie, że nie wnosi uwag do dokumentacji. Nie można stwierdzić, czy lina wyciągarki koliduje z konstrukcją, dopóki nie będzie wskazany rodzaj tego urządzenia. Idąc na rękę wykonawcy zgodziliśmy się na zmianę sposobu podnoszenia kładki. Do przedstawienia tych rozwiązań był on wzywany nieskończoną ilość razy. Ten pan dopiero ostatnio zwrócił oryginalny projekt budowlany. Był to problem, że osoba, z którą nie mamy umowy, dysponowała oryginalną dokumentacją -twierdzi Sokołowska.
-Ogłosiliśmy przetarg na dokończenie kładek. Nie wpłynęło nawet jedno zapytanie na temat projektu, czy o związane z nim nieścisłości. Były wykonawca zgłaszał, że nie wie, jak niektóre rzeczy wykonać. Powiedziałam mu, że powinien zatrudnić inżynierów, a nie brać człowieka na zlecenie, który w życiu nie był na budowie. Zaprosiłam jednego z najlepszych fachowców od obiektów mostowych na spotkanie w urzędzie i poprosiłam wykonawcę o zadawanie pytań oraz przedstawienie wątpliwości. Odpowiedział, że nie ma żadnych pytań i wątpliwości. Te kładki powstaną, będą wykonane zgodnie z dokumentacją, którą mamy -dodała kierowniczka miejska.
-To niebywała sytuacja. Ktoś wygrał przetarg i podpisał umowę. Później okazało się, że oszukał miasto, nie wywiązał się z umowy, zawalił robotę na całej linii, doprowadził do sparaliżowania bulwarów. Wykonawca nie wywiązał się z umowy, brutalnie łamiąc jej zapisy i mając za nic zobowiązania. Radny broni rzekomo biednego człowieka, który zawinił -komentował urzędnik.
O byłym wykonawcy kładek możemy przeczytać sporo opinii w internecie. Niektóre z nich są bardzo niepochlebne. Augustów nie jest jedynym miastem, w którym pojawiły się problemy. Zasadne wydaje się pytanie, czy burmistrz Mirosław Karolczuk i jego urzędnicy zapoznali się z tymi informacjami i zweryfikowali firmę, której powierzyli swoje sztandarowe zadanie? Jeśli nie, to pomimo zastrzeżeń do działalności wykonawcy odpowiedzialność miasta jest oczywista.
Napisz komentarz
Komentarze