Od ośmiu lat śledzę twoją aktywność artystyczną. Mam doświadczenie w organizacji wystaw i znam realia życia artystów plastyków. A jak to wygląda u artystki augustowsko –gdyńskiej, Krystyny Żelewskiej-Mirskiej? Ile jeszcze wytrzymasz w formule pro publico? Sądząc po wydatkach, jesteś bardzo bogata.
-32 lata upłynęły, odkąd zmagam się z działalnością w moim mieście rodzinnym. 153 lata istnienia domu przy Mostowej i historia rodziny Wiszniewskich upoważnia mnie do pochylenia się nad historią tego miejsca, historią ludzi tu mieszkających, ich losów i tego, co wnieśli na tę ziemię i do tego miasta. Bracia pradziadka, Mateusza Wiszniewskiego, byli powstańcami styczniowymi. Dziadek był jednym z pierwszych dowódców Straży Ogniowej. Ojciec pierwszym szkutnikiem w Augustowie. Siostra jest poetką, pięknie piszącą o kwiatach i uczuciach, ale nie tylko. Moje działania artystyczne są dyktowane potrzebą serca i często sytuacją, która zaistniała. Nie przypominam sobie, abym za swoje działania artystyczne dostała jakieś pieniądze z publicznego budżetu. Często wydatki są duże, ale organizatorom wydaje się, że to jest wyłącznie moje hobby.
Gdy występuje zespół muzyczny, naturalną rzeczą jest, że otrzymuje honorarium. Gdy występuje aktor lub pisarz, dzieje się podobnie. I to jest OK. Jak to się stało, że artyści plastycy są traktowani, jakby byli bogaczami i muszą sami dla siebie być sponsorami? Czyżby praca plastyka była traktowana faktycznie jako hobby i sama radość tworzenia ma wystarczyć za honorarium? Nikt nie myśli o tym, że plastyk też musi z czegoś żyć i ma wielkie koszty własne?
-Muzykom płaci się za koncert, poetom za wieczór literacki. Plastykom, którzy mają największe koszty własne wręcza się kwiatek, czasem książkę. Coś tu jest nie tak. Kiedy byłam młodsza i moja sytuacja materialna była dużo lepsza, nie było to takie ważne. Sama muszę brać na siebie aranżację wystawy, transport, katalog, muzykę, reklamę, zaproszenia, płacąc za wszystko z własnej kieszeni. A przecież już sam katalog kosztuje parę tysięcy. Nie rozumiem tego lekceważenia pracy plastyków. Czasem myślę, że ja jestem z innej bajki. Moje bajki się przenikają, tworzą tło do różnych działań. Uprawiam wiele kierunków. Począwszy od aranżacji przestrzeni, wykonuję tkaninę unikatową, papier czerpany, kolaże, florystykę, projektowanie ogrodów, po zajęcia z dorosłymi i dziećmi. Często robię to, bo sytuacja tego wymaga. Organizuję promocję różnym twórcom w kraju i za granicą. Mam spore doświadczenie – za cztery lata będę miała pięćdziesięciolecie pracy artystycznej. Ale czasem chciałoby się konkretnego wsparcia i zrozumienia ze strony, bądź co bądź, powołanych do tego placówek. Nie wiadomo skąd wziął się pogląd, że artysta plastyk ma się zadowolić wyłącznie satysfakcją ze swojej pracy? A z czego ma żyć? Przecież jego praca pochłania mnóstwo czasu i, o czym ciągle przypominam, kosztów własnych.
Ja też często odnoszę wrażenie, że sztuka plastyczna owszem, podoba się, fajnie jest pójść na dobrą wystawę, notable się chętnie na niej pokażą, może i coś powiedzą, wręczą kwiatki, przyjaciołom i rodzinie będzie miło, koneserzy pochwalą, jakaś recenzja się gdzieś ukaże, ale wciąż w narodzie tkwi ciche przeświadczenie, że i bez tego można świetnie żyć. Muzyk czy aktor przydaje się choćby do uświetnienia jakiejś uroczystości i oczywiście trzeba mu zapłacić, ale plastyk na tej samej imprezie? Po co, można wstawić kwiatki do wazonu i też będzie ładnie, za to oszczędzi się na honorarium. To ewidentne lekceważenie profesji plastyka.
-Czasem myślę, że brak w naszych stronach autorytetu, jakim był Andrzej Strumiłło, którego mi bardzo brak. Zostawił ślad w moim życiu, a kiedyś byłam częstym gościem w Maćkowej Rudzie.
Napisz komentarz
Komentarze