No i w roku 2007 jako pierwszy polski sternik wystartował pan w prestiżowych regatach świata – America’sCup, uznawanych za żeglarski Mount Everest. Ale to nie było pana jedyne osiągnięcia, bo widziałam okazałą tabelkę pana sukcesów na Wikipedii, trudno wszystko zapamiętać.
-Ta tabelka nie jest jeszcze do końca uzupełniona (śmiech), a faktycznie jest ich wiele. Najpiękniejsze i najważniejsze jest to, że mnie, osobie pochodzącej z małej wioski na Mazurach, udało się spełnić moje marzenie i dotrzeć na szczyt żeglarstwa światowego, którym jest udział w regatach o Puchar Ameryki. Droga wiodąca tam była bardzo długa, stroma i pełna niebezpiecznych zakrętów. Jako sternik hiszpańskiego teamu mogę być dumny z siebie, bo doszliśmy do półfinałów i zajęliśmy 3 miejsce. Ale warto pamiętać, że na początku mojej kariery, żeglarze klasy światowej, których widziałem w czasopismach, czy oglądałem w telewizji byli dla mnie wielkimi idolami, niedoścignionymi. Potem w miarę upływu lat ci wielcy żeglarze stali się moimi kolegami, z którymi mogłem porozmawiać jak równy z równym. Mało tego, z wieloma żeglowałem na jednym jachcie i musiałem im wtedy pokazać, że z Polakiem za sterem mogą wygrywać, musiałem zdobyć ich zaufanie. Natomiast inni byli moimi sportowymi rywalami, a wygrywając z nimi zdobyłem u nich szacunek i respekt. Było to dla mnie coś niezwykłego. Warto zamieniać marzenia w cele i ciężką pracą dążyć do ich realizacji.
Jest pan tego doskonałym przykładem. Żeglował pan na ogromnych jachtach, na których była liczna załoga, ale też „latał” pan solo na bojerach. Preferuje pan żeglowanie samotne czy w ekipie?
-Jedno jest pewne, że im większy jacht, tym załoga jest liczniejsza i praca na takim jachcie jest bardziej skomplikowana, ponieważ wszystko musi idealnie funkcjonować. Każdy ma wiele ważnych zadań do wykonania. Mały błąd ma duże konsekwencje, nie tylko stratę dystansu czy miejsca, ale może być przyczyną poważnych kontuzji i wypadków. Ścigałem się na jachtach o długości 50, 70 metrów, których maszty miały ponad 80 metrów wysokości, powierzchnie żagli wynosiły prawie 3600 metrów kwadratowych, a załogi składały się z 25-36 doskonale wyszkolonych żeglarzy. Także proszę sobie wyobrazić jaki to kolos i jakie siły panują na szotach i kabestanach i ile osób musi ,,grać perfekcyjnie w tej orkiestrze’’. My, załoga, jesteśmy tylko małymi ludźmi w porównaniu z tym „olbrzymem”. Musimy więc być bardzo zgrani, musimy wiedzieć co i kiedy robić, żeby okiełznać takiego „potwora”, tym bardziej że walczymy nie tylko z innymi jachtami, ale również z potężnymi siłami natury. Żeglowanie w pojedynkę jest dużo łatwiejsze i przyjemniejsze, tu mam dużo mniejszą odpowiedzialność. Jestem sam i sam realizuję swoje cele. Jestem po prostu sterem, żeglarzem i okrętem.
Biorąc udział w regatach na całym świecie z pewnością wiele pan zobaczył, przeżył…
-Moja kariera żeglarza zawodowego trwała prawie 30 lat, a często żeglowałem po 250 dni w roku nieraz nawet 300. Byłem w wielu wspaniałych, ekskluzywnych miejscach, których na pewno nigdy bym nie zobaczył, gdybym nie uprawiał tego pięknego sportu. Spotkałem wiele znanych, ,,ważnych’’ osobistości, ale najbardziej sobie cenię przyjaźń z królem Hiszpanii Juanem Carlosem II i jego rodziną królewską. Poznałem również króla Norwegii Haralda V. Są oni wspaniałymi ludźmi i doskonałymi żeglarzami.
Napisz komentarz
Komentarze