Zanim wrócę do szanownych rajców, chciałbym opowiedzieć historię prawdziwą z wioski obok, czyli z Warszawy. Taki przypadek mógłby mieć miejsce i u nas, bo dość uniwersalny jest. Już przechodzę do rzeczy, tylko wytłumaczę się ze stylu. Jestem po lekturze książki o Podlasiu, o Augustowie nieco, o naszych przywarach i śmiesznostkach. Nazywa się ona „Opowieści ze wsi obok” i jest autorstwa Mirosława Miniszewskiego. Lektura to o nas, pisana przez naszego, naszym językiem. Na cześć autora styl jego nieco naśladuję.
Zatem do rzeczy. We wsi obok, Warszawie, bardzo nieciekawa historia. Młodzi ludzie domówkę urządzili. Ktoś dał kwadrat, reszta naniosła dóbr wszelkich, by jeść i pić co było, by nikomu nie zabrakło i by pizzy zamawiać nie trzeba było. Wśród jadła nie zabrakło frykasów, jak chipsy, precelki, ciasteczka i paluszki słodkie i słone. Wśród napitków znalazły się piwa różnych rodzajów, ważne by 3 złotych nie przekraczały w cenie.
Ludzi naszło bez liku, może i ze dwadzieścia osób, albo i lepiej. Jeden gość był z Podlasia, a nawet od nas z Augustowa. Błysnąć fest chciał przed ludźmi ze wsi obok, Warszawy. I węgorzy naniósł. Węgorze były świeżutkie, elegancko uwędzone, pachnące i o smaku wybitnym. Ciemno już mocno było, gdy te delikatesy on na domówkę wniósł. Dużo ludzi na imprezie było, że w pokoju zmieścić się nie mogli, wylegli zatem na taras. Ten człowiek jeden z Podlasia z węgorzami począł paradować od gościa do gościa namawiając, by częstowali się, próbowali i jedli. Tak z pół godziny mu zeszło na chodzeniu od tarasu do kuchni i z powrotem. Umęczył się nieco i nawodnić się piwem postanowił. Pił sobie piwo w cenie nie przekraczającej trzech złotych, gdy światła jakieś mrugające pojawiły się jakby za oknem. W pierwszej chwili nic sobie z tego nie czynił, ale świateł zrobiło się bardzo dużo. Wychylił się zatem, a w ślad za nim reszta gości. Na podwórko podjechały trzy silnie wyposażone wozy strażackie i wysiadło z nich strażaków bez liku. Ktoś zauważył, że do klatki wchodzą, w której imprezowy kwadrat się znajdował. Za chwilę małą wszyscy usłyszeli walenie do drzwi. To strażacy chcieli wejść do środka. Zostali grzecznie wpuszczeni. Na imprezie zrobiło się całkiem ciasno. Dowódca zameldował gospodyni, że sąsiedzi zawiadomili pobliską straż pożarną, bo swąd spalenizny poczuli z lokalu tego i byli pewni, że pożar jakowyś tu wybuchł. Rozpoczęto śledztwo i dochodzenie zarazem. Po chwilach kilku okazało się, że papierosów nie było, maryśki też nie. Nie paliło się nic innego. Ale swąd rzeczywiście strażacy czuli. Nasz gość z Podlasia, z Augustowa właściwie, poszedł po rozum do głowy i przyniósł z tarasu węgorze wędzone, świeżutkie i smaczne. W ten sposób ustalono źródło alarmu. Sąsiedzi w bloku ze wsi obok, Warszawy, pomylili zapach podlaskiego węgorza wędzonego ze swędem pożarowym. Gdy strażacy i goście zorientowali się, że to chodziło o węgorza, śmiechom i żartom nie było końca.
Na chwilę wróćmy do Augustowa. Burmistrz został przyłapany na samowoli budowlanej. Państwowa Inspekcja Budowlana zatrzymała budowę domu seniora. Wiele wskazuje na to, że samowola była zaplanowana. Liczono, że się nie wyda. Zapewne ktoś poniesie konsekwencje, znowu znajdzie się po prostu kozioł ofiarny. Jednak każdy przyzwoity człowiek ze wsi Augustów musi sobie zadać pytanie. Skoro burmistrz jawnie i cynicznie łamie prawo, to czego możemy wymagać od Kowalskiego, który planuje pobudować wiatę? Przecież pierwsze kroki musi skierować do burmistrza, który wydaje zgody lub zaświadczenia. Ten burmistrz, który bez wymaganych zgód nielegalnie chciał wybudować dom seniora.
Napisz komentarz
Komentarze