Przysłuchując się niedawnej debacie nad raportem o stanie miasta, zaprezentowanym radnym przez burmistrza Mirosława Karolczuka, można było postawić pytanie: „Czy aby na pewno mieszkamy w tym samym mieście?”. Z jednej strony owacje zgotowane burmistrzowi przez jego koalicjantów, a z drugiej surowa recenzja wygłoszona przez opozycję. Tak diametralnie różna ocena otaczającej nas rzeczywistości sugeruje, iż ktoś się myli, bo dwie prawdy nie istnieją.
Znamiennym przykładem rozwoju miasta oraz galopu, o którym mówiono na sesji, może być popadający w ruinę dworzec kolejowy. Wizytówka Augustowa, pierwsze miejsce, z którym spotykają się przyjezdni, nieodłączny atrybut każdego miasta turystycznego. Obiekt kupiony przed kilkoma laty przez miasto, transakcja celebrowana z wielką pompą, huczne zapowiedzi radnych ugrupowania Nasze Miasto na pamiętnej konferencji prasowej. I co? I mamy problem.
Niszczejący budynek z powyginanymi rynnami, kilka metrów obok toalety rodem z horroru zamknięte na głucho. Standardy niemające żadnego związku z funkcjonowaniem dworców w okolicznych miastach. To wszystko ma miejsce już blisko pięć lat po odkupieniu dworca przez miasto z rąk prywatnego właściciela. Pięć lat! Nie można mówić, że zabrakło komuś czasu, że nie było go dostatecznie dużo. Tego się nie da usprawiedliwić. Zwłaszcza, gdy przypomnimy sobie jak mocarstwowe kreślono plany.
Zachęcam do lektury najnowszego wydania „Przeglądu Powiatowego” i tekstu okładkowego: „Rozwój albo rozstrój Augustowa”.
Napisz komentarz
Komentarze