-W trakcie mojego pobytu na Syberii panował dyfteryt. Zachorowałem na tę chorobę i było ze mną bardzo źle. Opowiadano mi potem, że byłam bardzo blisko śmierci. Osoby, które były osiedlone razem z nami chodziły po pokoju z różańcem modląc się. Mama trzymała mnie jak zmarłego, a wszyscy myśleli, że umrę. Przyszła do nas znajoma. Miała ze sobą trochę zboża, które wcześniej ukradła Rosjanom. Niestety, ale takie były realia, że pół kilograma chleba nie wystarczało rodzinie i trzeba była radzić sobie różnymi środkami. Kiedy zobaczyła, w jakim jestem stanie, udała się natychmiast w poszukiwaniu lekarza pediatry. Odwiedziła jedenastu specjalistów i wszyscy odmówili pomocy. Dwunastego spotkała, kiedy wracał z lotniska, bo był lekarzem wojskowym. Zatrzymała go i twardo, nie przebierając w słowach zwróciła się do niego po rosyjsku, że nie da mu spokoju, jeżeli nie pomoże umierającemu dziecku. Wtedy zrozumieliśmy, że Rosjanie byli skłonni pomagać jedynie ludziom o silnej osobowości. Ten lekarz przyszedł do mnie, dał zastrzyk, napisał na kartce zalecenia dla pediatry. Dzięki temu żyję. Były inne dzieci, które nie doświadczyły wtedy takiej łaski –dodaje nasza rozmówczyni.
Reklama
80 lat od pierwszej wywózki
10 lutego 1940 roku miała miejsce pierwsza masowa deportacja Polaków na Syberię. Rodacy w jednej chwili zostali pozbawieni domu i dotychczasowego życia. Odarci z godności, nie mając gwarancji powrotu, opuścili ojczyste strony w okrutnych warunkach. O dramacie ciężkiego losu na Syberii i upamiętnieniu rocznicy rozmawialiśmy z wiceprezes Związku Sybiraków w Augustowie Barbarą Czartoszewską.
- 29.02.2020 14:54 (aktualizacja 20.08.2023 15:46)

Reklama
Napisz komentarz
Komentarze