Państwo Ziemińscy dodają, że wśród pielgrzymów nie brakowało wzruszeń, ale też wszechobecnej radości.
- Wszyscy byli prawie cały czas uśmiechnięci i serdeczni. Oczywiście zdarzały się momenty, w których łezka się zakręciła w oku, jak wtedy, gdy brat krakowskiego wolontariusza, który zmarł przed dniami młodzieży, opowiadał o nim Papieżowi i zebranym. Wszyscy wtedy płakali – mówi ze wzruszeniem pan Marcin. – Jednak nie brakowało chwil radości i spotkania z różnorodnymi kulturami. Chociażby wtedy, gdy weszliśmy do kościoła, gdzie ludzie śpiewali, a za akompaniament służyły im bębny czy tam tamy. To było coś bardzo egzotycznego dla nas i przecież niespotykanego w naszych kościołach. Każdy kto pojechał do Krakowa, wywiózł stamtąd niesamowite wrażenie, a jeżeli chodzi o pogłębienie wiary to wszyscy pielgrzymi naładowali swoje akumulatory na dalszą część życia.
Agnieszka Ziemińska dodaje zaś, że najważniejsze było przesłanie Franciszka, który głosił by być miłosiernymi.
To duchowe wydarzenie dla augustowskich pielgrzymów, ale zapewne i też dla innych, było także pielgrzymkowym wyzwaniem.
- Wszystko było dobrze zorganizowane, ale czasami czuliśmy się jak na pieszej pielgrzymce – mówią ze śmiechem państwo Agnieszka i Marcin. - Mieszkaliśmy bardzo daleko od samego centrum Krakowa, bo niemal na końcu Nowej Huty. W związku z tym musieliśmy pokonać sporo kilometrów, aby dotrzeć do centrum oraz na miejsca spotkań z Ojcem Świętym ( na Błonie i Brzegi). Okazało się, że nie mogliśmy liczyć na komunikację miejską, więc większość trasy pokonywaliśmy pieszo. Można więc mówić o prawdziwym pielgrzymowaniu. Były to jednak typowe utrudnienia pielgrzymkowe, których można było się spodziewać. Nikt z pielgrzymów jednak nie marudził i nie narzekał, a dobry humor nikogo nie opuszczał.
Jak widać życie pielgrzyma na Światowych Dniach Młodzieży nie było łatwe, ale któż zważał na takie niedogodności, skoro na każdym kroku, co wielokrotnie podkreślają nasi rozmówcy, spotykali się z ogromną życzliwością. A to zaowocowało przyjaźniami, prawdopodobnie na lata.
- Zaprzyjaźniliśmy się z krakowską rodziną, u której jadaliśmy śniadania czy kolacje i korzystaliśmy z prysznica. Nocowaliśmy w 200 osób w szkole i były tam tylko trzy prysznice tak więc miejscowa ludność umożliwiała nam kąpiel po trudach całodziennej wędrówki – opowiadają państwo Ziemińscy. – Bardzo się polubiliśmy z „naszą rodziną” i na pewno będziemy utrzymywać z nią kontakt.
Napisz komentarz
Komentarze