Krzysztof Przekop by Koty2
Niedawno skończyła pani sto lat. W swoim życiu była pani Poznanianką, przez pewien czas Wilnianką, potem Gdańszczanką. Mieszkała pani w Tarnopolu, wykładała w Kanadzie, przez półtora roku razem z mężem prowadziliście wykłady w Algierii. Pani mąż był też ambasadorem w Rumunii. Po drodze mieszkaliście w Nicei. Możliwość życia w tylu miejscach świata to ogromny bagaż doświadczeń.
-Podróże po świecie towarzyszyły mi od najmłodszych lat. Mój ojciec był oficerem, dlatego nasza rodzina przenosiła się z miejsca na miejsce. Jako dziecko uważałam to za bardzo ciekawe doświadczenie. Mój mąż był afrykanistą z zawodu i podróżnikiem z temperamentu. Podróże pomagały mi otwierać się na innych ludzi. Wszędzie więc szukałam ludzi, odnajdywałam w nich rozmaite wspólne wartości. Świat jest interesujący ze względu na swoją różnorodność. Wszędzie są piękne krajobrazy i wspaniali, sympatyczni ludzie.
Teraz mieszka pani w gminie Krasnopol, w pobliżu Czarnej Hańczy.
-Bardzo dobrze się tutaj czuję.
Lata wojenne spędziła pani w Wilnie.
-Spędziłam tam całą okupację, bo Wilno to miasto rodzinne mojego ojca. Mój brat był w partyzantce, a ja byłam wtedy łączniczką w Armii Krajowej. To były bardzo ciekawe i bujne lata młodości.
Po wojnie przenieśliście się i zamieszkaliście w Poznaniu.
-Mama chciała wrócić do Poznania, gdzie ojciec służył przed wojną. Przyjechaliśmy do Poznania w wagonie bydlęcym. Mamusia powiedziała: „Jadziu, idź poszukaj nam mieszkania”, a ona razem z moją młodszą siostrą Lidką zostały pilnować naszego dobytku. Na przystanku tramwajowym szukałam ogłoszenia o mieszkaniu i niczego nie znalazłam. Obok mnie stanął jakiś pan i zapytał, czego szukam. Odpowiedziałem, że mieszkania. Dopytywał, dlaczego chcę mieszkać w Poznaniu? Powiedziałam, że pracował tutaj mój ojciec. Okazało się, że ten pan znał mojego ojca, który prowadził orkiestrę 57 Pułku Piechoty. Orkiestra występowała na różnych koncertach, grała też w radiu. Pan, który spotkał mnie na przystanku, pomógł nam w znalezieniu mieszkania, bo był kierownikiem biura kwaterunkowego. Ponownie wrosłam w Poznań dzięki studiom i życiu uniwersyteckiemu.
Pani rodowe nazwisko to Szałkowska herbu Szeliga.
-Moja mama wywodziła się z niebogatej szlachty spod Pęplina, posiadała niewielki majątek. Rodzina była bardzo skromna, mieszkała na wsi. Pracowali jak rodzina chłopska. Dziadek nosił sumiaste wąsy, pięknie grał na fortepianie. Co niezwykle zadziwiające, zażywał tabakę. Mieszczańskość przyszła do nich w kolejnych pokoleniach. Odwiedziłam to miejsce, dzięki uprzejmości mojego zięcia, który mnie tam zawiózł. Okazało się, że po wojnie nic już tam nie zostało, ani domu, ani majątku.
Pani mąż Zygmunt Leon Komorowski był hrabią z Komorowa herbu Korczak.
-Rodzina męża pochodziła z Kowaliszek na Litwie Kowieńskiej z pogranicza dzisiejszej Litwy i Łotwy. Miałam szczęście do teściów. Moim ukochanym teściem był Juliusz Komorowski. Teściowa będąc w podeszłym wieku napisała bardzo piękne wspomnienia z czasów dzieciństwa i młodości. Miała talent literacki, pisała o krajobrazie, obyczajach litewskich i rozmaitych wydarzeniach historycznych. Jej książka była wydana w Polsce i na Litwie. Do II Wojny Światowej Polacy byli zwykle właścicielami majątków ziemskich, z kolei Litwini stanowili większość społeczności wiejskiej, a Żydzi społeczności małomiasteczkowej.
Karierę zawodową poświęciła pani socjologii. Dlaczego wybrała pani ten kierunek?
-Uważałam i nadal uważam, że socjologia powinna służyć przede wszystkim społeczeństwu. W czasach komunistycznych zmieniałam miejsca zamieszkania i zawód, ponieważ socjologia była wtedy z punktu widzenia władzy zbędna. Władza ludowa wychodziła z założenia, że żadne badania nie są potrzebne, bo rządzący wiedzą wszystko najlepiej. Prowadziłam badania socjologiczne nad rodziną i nad wpływem telewizji na dzieci. Po zakończeniu moich prac w instytucie działacze partyjni uznali, że jako osoba bezpartyjna nie powinnam pisać o tak ważnych sprawach, jak oddziaływanie telewizji na ludzi. Kazali napisać coś podobnego jednemu z członków partii.
W życiu zawodowym podejmowała się też pani innych zajęć.
-Moje dzieci najcieplej wspominają czasy mojej pracy, jako lalkarki w teatrze Lalki i Aktora w Poznaniu. Wcielałam się w różne postaci z bajek, a one siedziały na widowni.
Wiem, że jest pani osobą bardzo religijną.
-Mam kult maryjny w sercu. W niełatwym życiu modliłam się o wsparcie do Matki Bożej. Na cześć Maryi, moja najstarsza córka otrzymała imię Maria. Również pozostałe dzieci mają tak na drugie imię, choć w ich przypadku geneza była nieco inna. Bronisław otrzymał pierwsze i drugie imię po swoim stryju, szesnastoletnim Bisiu, który zginął rozstrzelany na Ponarach pod Wilnem. Również moja najmłodsza córka Halutka ma na drugie imię Maria.
Czy pani religijność oddziaływała na pracę zawodową w czasach słusznie minionych?
-Byłam pracownikiem Polskiej Akademii Nauk. Profesor Szczepański poprosił, abym przez jakiś czas prowadziła poradnię małżeńską. Zgodziłam się, a do pracy zaangażowałam nawet późniejszego profesora Lwa Starowicza. Kierowniczką poradni była pani Musiałowa, żona członka komitetu centralnego. Była bardzo ważną osobistością, ale również ciekawym człowiekiem. Zapytała mnie, dlaczego właściwie jestem katoliczką? Zauważyła, że jest tyle innych religii do wyboru. Odpowiedziałam, że moi rodzice wychowali mnie w wyznaniu rzymsko-katolickim, kocham moich rodziców i cieszę się, że mogę dzielić z nimi jedną wiarę. Dodałam, że inne religie nie są mi tak dobrze znane. Po trzecie i najważniejsze, wydaje mi się, że katolicyzm ma najszerszy zakres miłości bliźniego, który obejmuje nią nawet swoich wrogów.
Jak zmieniło się nasze podejście do religijności na przestrzeni lat?
-Dziś zapominamy o tym, że liturgia ma charakter symboliczny. Nasz rozum jest stworzony do spraw typowo ziemskich. Chrystus jest dla nas symbolem Bożej istoty. Natomiast Duch Święty symbolizuje miłość macierzyńską. Nie jesteśmy w stanie pojąć pełnej duchowości, ale symbole nas do tego zbliżają. Obecnie różne religie koncentrują się za bardzo na kwestiach materialnych oraz instytucyjno-liturgicznych, duchowość zanika. Papież Jan Paweł II mówił, że Europejczykom przydałby się dialog z buddyzmem. Apelował do nas o ten dialog właśnie ze względu na stronę duchową.
Niedawno skończyła pani sto lat. Jakie to uczucie dożyć tak spektakularnego wieku?
-Wydaje mi się, że te sto lat przeszło obok mnie. Jest tak, ponieważ moje wspomnienia z lat dzieciństwa i młodości są tak żywe, że wydają się nieodległe. Mam już sto lat, mój Boże! Dziś wszyscy wydają się mi coraz młodsi. Mam coraz więcej młodych ludzi wokół siebie. Smutne jest to, że wszyscy moi przyjaciele już odeszli. Ale nie przeżywam tego tak mocno, bo mam wokół siebie tyle serdeczności i życzliwości od ludzi różnych pokoleń. Wierzę w to, że w innym wymiarze spotkam się ze swoimi zmarłymi przyjaciółmi.
Czy jako socjolog widzi pani w dobie internetu jeszcze przyszłość dla prasy i książek?
-Tak. Koniec czytelnictwa zapowiadano również wtedy, kiedy pojawiły się radio i telewizja, a jednak książki i prasa przetrwały. To, że internet wypiera książki i gazety, jest tylko częściową prawdą. Część społeczeństwa jest bierna, ale większość jest otwarta na coś ciekawego. Mimo zmęczenia i jednostajności życiowej, chętnie podnoszą swój poziom kulturowy i umysłowy. Wiadomo, że społeczeństwo się starzeje. Trzeba dostosować twórczość i pisane wiadomości do ludzi tak, aby były dla nich dostępne.
Jest pani matką byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego. Była pani świadkiem jego kariery politycznej. Pani syn działał w opozycji antykomunistycznej, przez co był osadzony w więzieniu. Po roku 1989 związał się z polityką, został posłem, wiceministrem, ministrem. Po latach pełnił funkcję marszałka Sejmu. Potem został prezydentem Polski.
-Bardzo mocno przeżywałam, kiedy Bronek był ścigany przez komunistyczne służby i trafił do więzienia. Podziwiałam jego działalność, pamiętam jak kolportował tajną prasę. Później związał się z polityką. Wiem, że przejście syna z podziemia antykomunistycznego do polityki demokratycznej wiązało się z telefonem Aleksandra Halla, który zaproponował mu stanowisko w rządzie. Bronek odebrał telefon jeszcze w konspiracyjnej drukarni. Bronek podobno nic nie mówiąc wstał, wytarł ręce i pojechał do Kancelarii Rady Ministrów. Tak zaczęła się jego dalsza kariera. Bronek od dzieciństwa cechował się piękną, patriotyczną postawą. Za zaoszczędzone pieniądze, które udało mu się zebrać z kieszonkowego, kupował i czytał książeczki historyczne. Nocą czytał je z latarką pod kołdrą. Kariera Bronka nie była błyskawiczna, życie przygotowywało go powoli do najwyższych funkcji. Jako matka mogę zaświadczyć, że mojemu synowi zawsze chodziło o dobro Polski i Polaków.
Dziękuję za rozmowę.
Rozm. Krzysztof Przekop
Napisz komentarz
Komentarze