Miło Cię widzieć znowu w Augustowie. Za kilka chwil wyjdziesz na scenę, ale poproszę Cię o odpowiedź na kilka pytań.
-Pytaj śmiało.
Prawa kobiet są polityczne czy ludzkie?
-Uważam, że głęboko ludzkie. Należą nam się jak psu miska, bez względu na płeć, dokładnie te same prawa i kurczę, aż się zapowietrzam, jak muszę to tłumaczyć po raz kolejny w zaawansowanych latach XXI wieku, że jesteśmy takimi samymi ludźmi. Różnica powinna polegać tylko i wyłącznie na tym, że powinna być na przykład bardziej rozwinięta opieka zdrowotna w okresie prenatalnym dla kobiet.
Wiem, że nie pisałaś sama tekstu „Babę zesłał Bóg”, ale tamten Bóg jest mężczyzną.
-Uważam, że Bóg jest bezpłciowy, ponad płciowy. Płeć powstawała, bo Ziemia potrzebowała mechanizmów rozmnażania. Wiadomo, że patriarchat przez długie lata się mościł i rządził, i sobie Boga określał rodzajem męskim. To jest ta najwyższa siła, która ma równie wiele miłości dla każdego człowieka, dokładnie tak samo go kocha. Zauważ, że mężczyzna w języku polskim ma końcówkę żeńską.
Czy dalej uważasz siebie za mało zdolną szansonistkę, jak określiłaś siebie na drugiej płycie?
-Zaczynałam jako amatorka i dalej nią jestem. Można być amatorem, to znaczy entuzjastą jakieś dziedziny życia, ale też amatorem w sensie samoukiem. Sprawdza mi się to w jednym i drugim przypadku. Zabrakło mi systematyczności do instrumentów i przez te wszystkie lata nie nauczyłam się grać dobrze na niczym . Zauważyłam, że mam dość mocny głos i fajnie było mierzyć się z różnymi wyzwaniami i orientować się, że jestem w stanie właśnie zaśpiewać mocnym dźwiękiem jedną, drugą, trzecią piosenkę. Zapamiętywałam się w tym, że wow, że mam taką moc. Dopiero później zorientowałam się, że mam wiele odcieni i barw głosu i że nie zawsze muszę krzyczeć.
Jak pamiętasz początki kariery?
-W 1989 roku wygrałam studencki festiwal. Jak zaczynałam, to każdy kto śpiewał tekst, który był chociaż odrobinę skomplikowany, urastał do poziomu poezji śpiewanej. Zawsze mnie to irytowało, bo jakbym nie przywaliła, jakby nie było zaśpiewane mocno, jakby nie była rozbudowana aranżacja, to samo to, że wywodziłam się z ruchu studenckiego, przypinało mi tę łatkę. Przez długi czas nie mogliśmy grać na dużych imprezach, bo mieliśmy etykietkę poezji śpiewanej. Ktoś jednak się przełamał i zagraliśmy. Usłyszałam: „Wow, ja nie wiedziałem, że to jest takie fajne i takie mocne”.
Gdy Cię usłyszałem pierwszy raz w radio, to mi po prostu opadła szczęka, podobnie jak przy Republice i Ciechowskim, czy Dire Straits.
-Ciechowski oceniał nas jako punkowe granie. Miało być prowokacyjne i inne. Myśmy wtedy oboje ze Sławkiem Wolskim uwielbiali i Toma Waitsa, i Ninę Hagen, i to miało być takie pod włos. Dość szybko zorientowaliśmy się, że Sławek potrafi napisać, a ja potrafię zaśpiewać.
Gdybyś w 1980 roku weszła na scenę, zostałbyś mega gwiazdą. W 89 było trudniej.
-Jeździłam do Jarocina jako widz w 83, 84 i widziałam, co tam się dzieje, że tam też nie było miękkiej gry. Nikt nie umiał jakoś idealnie grać, nie było dostępu do dobrych instrumentów, dobrego sprzętu, ale liczyła się idea. Jak jechaliśmy w 89 roku do Jarocina z Ya Hozną, tylko ja wiedziałam, co nas tam czeka. Chłopaki nie mieli pojęcia, ale miałam takie poczucie, że jeżeli tam się uda to, jest dla mnie miejsce na scenie.
Jak widać się udało. Chcę porozmawiać o najnowszej płycie. Wpisujesz się w modę na duety.
-Nienawidzę słowa moda.
Ostatnia płyta Stinga to duety, twoja płyta to duety.
-To chyba Sting usłyszał, że ja też nagrałam duety i chciał wpisał się w modę.
Na płycie zmieniasz mężczyzn jak rękawiczki i przypominasz wszystkie swoje przeboje.
-Oj tam. Czułam, że te piosenki są ponadczasowe. Chciałam jakoś pięknie przelecieć przez te 30 lat śpiewania, tak lekko, w sposób jednocześnie sentymentalny, ale z takim mocnym zaznaczeniem, że spotkałam przez ten czas mądrych mężczyzn. Przez długie lata byłam kojarzona z feminizmem, świadomie dokładałam do tego cegiełkę, taka praca pozytywistyczna. Na tej płycie się znaleźli nieprzypadkowi panowie. To są ci, których poznałam wcześniej, zanim zaczęłam śpiewać, jak John Porter. Poznaliśmy się Johnem w 1987 roku, jak przyjechał do naszego akademika do klubu studenckiego w Sosnowcu „Remedium” z płytą „Helicopters”. Facet z gitarą elektryczną, z takim luzem, z takim innym myśleniem, pewny siebie, uśmiechnięty, inny niż my wszyscy. Niewiele później poznałam Wojtka Waglewskiego. Oni jako Voo Voo byli już wtedy legendą. Poszłam do garderoby i zapytałam, czy by nie napisali mi piosenek na płytę. Powiedzieli że tak. Oni mieli prawo nie wiedzieć, kim ja w ogóle jestem albo zwyczajnie nie chcieć z młodą dziewczyną współpracować.
Twoja pierwsza płyta zrobiła duże wrażenie na ludziach, którzy wtedy słuchali muzyki.
-Nie wiedziałam o tym kompletnie, żyłam bez telewizora, bez radia, telefonu. Na koncertach widzieliśmy, że jest fajnie, ale dopiero po latach się dowiedziałam, że to naprawdę było popularne.
Wracając do mężczyzn na płycie. Są tu panowie z różnych epok. Jest Czesław, który mnie słuchał, jak przyjeżdżał na wakacje do Polski z Danii, Marek Dyjak, którego spotkałam przy pracy jeszcze w teatrze w Koszalinie. Taki Himilsbach polskiej piosenki. Piosenki, które śpiewa Igo Herbut są emocjonalne, on jest samą emocją. Są też ci najmłodsi, taka świeża krew, bardzo treściwi, wrażliwi, każdy jest innego rodzaju mężczyzną . To było cudowne zmierzyć się z nimi.
Bardzo dziękuje za ciekawą rozmowę.
-Też dziękuję i pozdrawiam czytelników „Przeglądu Powiatowego”.
Napisz komentarz
Komentarze