Ponad tydzień temu otrzymaliśmy relację od jednego z mieszkańców Augustowa o tym, że w samych spodenkach i butach, przy -12 stopniach mrozu, odczuwalnych -18 i silnym wietrze zdobył górę Śnieżkę, najwyższy szczyt Karkonoszy i Sudetów, mierzącą 1602 metry. Zaintrygował nas ten wyczyn, tym bardziej, że z początku wydawał się niezbyt rozsądny. Postanowiliśmy porozmawiać osobiście z Bartkiem Wiśniewskim, zdobywcą Śnieżki. Zapytać, jak do tego przedsięwzięcia doszło i przygotowaniach do niego. A wszystko zaczęło się od osobistych problemów i chęci ich pokonania.
-Od razu powiem, że takie wejście nie jest dla każdego -mówi nasz bohater. -Do tego wyczynu przygotowywałem się od września ubiegłego roku. Najpierw dzięki mojemu przyjacielowi poznałem metodę Wima Hofa, która polega na kontrolowaniu oddechów. W skrócie wygląda to tak, że robimy 30 oddechów, wdechów i wydechów, a potem wstrzymujemy powietrze na ponad minutę i bierzemy oddech po minucie i wstrzymujemy na 15 sekund i tak powtarzamy 3 razy . Wtedy miałem bardzo trudną sytuację życiową, w pewnym sensie straciłem bliską mi osobę i nie mogłem się z tym pogodzić. Przez dwa tygodnie nie wiedziałem, co ze sobą zrobić i wtedy mój przyjaciel powiedział mi o tej metodzie. Zacząłem się w to wgłębiać, ale mimo wszystko było mi ciężko samemu ze sobą, dalej mi czegoś brakowało i wtedy mój brat z Warszawy zadzwonił do mnie i powiedział, żebym przeczytał książkę „Sekret” i żebym się zainteresował medytacją.
I tak nasz rozmówca rozpoczął nową ścieżkę życia.
-Moją ulubioną książką stała się pozycja „Mnich, który sprzedał swoje Ferrari”. Jest tam taki fajny cytat, który przytoczę: „gdy tylko dojdziesz do ładu z samym sobą, świat sam się poukłada. Z chwilą udoskonalenia umysłu, ciała i charakteru szczęście samo niemal w magiczny sposób wypełni twoje życie. Musisz tylko codziennie nad sobą trochę popracować, choćby 10 czy 15 minut”. Ten cytat bardzo sobie wziąłem do serca i próbowałem swoich sił w medytacji. W świecie, z którego pochodzę, wszyscy sugerowali mi, iż rozwiązanie będzie pochodzić od wszelkiego rodzaju dóbr materialnych. Mówili, znajdź pracę, poćwicz trochę, potrzebna ci dziewczyna, hobby, więcej przyjaciół czy nowy gadżet. Nikt jednak nigdy mi nie powiedział, zostaw to, wejrzyj w głąb siebie, w świecie nie znajdziesz prawdziwej siły, tylko rozproszenie i fałszywą przyjemność -informuje Bartek Wiśniewski. -Na początku było mi bardzo ciężko, nie rozumiałem tego, ale pomału cierpliwie dochodziłem do celu. Pewnego razu oglądałem film, jakiś serial o panu, który ćwiczył yogę i medytował. Zacząłem szukać w internecie informacji o tym, czy są zajęcia yogi w Augustowie i się okazało, że jest szkoła znajdująca się od mojego domu około 600-700 metrów. Tego samego dnia poszedłem tam, poznałem panią Agnieszkę Waszczuk, wspaniałą nauczycielkę, która zmieniła mi myślenie. Wcześniej trenowałem na siłowni i nie wiedziałem, że yoga tak porozciąga mi mięśnie i tak mocno otworzy mi umysł. Te właśnie zajęcia, medytacja, jak i morsowanie od wielu miesięcy, pomogły mi wejść na Śnieżkę.
Bartek Wiśniewski zaznacza, że do morsowania też trzeba się dobrze przygotować.
-Teraz morsowanie stało się bardzo modne. Nie polecam, żeby bez przygotowania wchodzić do wody. Należy zacząć od zimnych prysznicy w domu, na przykład jednego tygodnia oblewać się zimną wodą przez 15 sekund, w kolejnych tygodniach zwiększać liczbę minut. To na pewno hartuje organizm -podkreśla Bartek Wiśniewski. -Radzę początkującym morsom poczekać do przyszłego roku i morsowanie zacząć od wczesnej jesieni. Sam zacząłem we wrześniu. Należy też pamiętać, że nie każdy może morsować. Zanim zacznie się przygodę z moczeniem w zimnej wodzie, warto się skonsultować z lekarzem. Ważne jest, żeby być zdrowym. Polecam też do morsowania używać neoprenowych skarpetek, dzięki temu nie myślimy o tym, że stopy nam zamarzają i wtedy jesteśmy w stanie dłużej wytrzymać w wodzie.
Jak zdradza Bartek Wiśniewski, zanim podjął decyzję o zdobywaniu szczytu, morsował po kilka razy w tygodniu. To pozwoliło mu zahartować organizm.
-Tak jak mówiłem, najpierw były prysznice zimnej wody w domu, a potem zacząłem morsować już na dobre. Morsowałem różnie, trzy lub dwa razy w tygodniu. Najbardziej spodobało mi się morsowanie w rzece Biebrzy, a to dlatego, że woda tam cały czas płynie i jest chłodniejsza. Potem podczas warsztatów morsowania w Karpaczu w górach okazało się, iż temperatura wody jest podobna do tej w Biebrzy. Tak więc dobrze sobie tam poradziłem z górskimi potokami i wodospadami. Bez problemu zanurzałem się w wodzie i było mi w niej tak ciepło jak w jacuzzi. Uczestniczy warsztatów nawet byli tym zszokowani i bili mi brawa -mówi Bartek.
To właśnie podczas tych warsztatów zrodził się pomysł zdobycia Śnieżki. I chociaż pomysł z pozoru wydawał się niewykonalny i może zbyt spontaniczny, mimo problemów zakończył się sukcesem.
-Tego dnia wstałem o 4.00 rano, wziąłem zimny prysznic, przygotowałem się, poćwiczyłem oddechy, na warsztatach ćwiczyłem yogę, miałem medytację, więc byłem fizycznie i psychicznie przygotowany. Wyruszyłem około 6.00 i w sumie całe wejście zajęło ponad 2,5 godziny. Moim błędem było to, że nie wziąłem ze sobą gogli narciarskich. Noszę na co dzień okulary, ale na wejście założyłem soczewki kontaktowe i mi one zwyczajnie zamarzały. Nie wiedziałem też, że powinienem nasmarować ciało przed wyprawą, poszedłem trochę na spontanie, miałem jedynie na sobie spodenki, czapkę, rękawiczki i buty z kolcami -relacjonuje Bartek. -Przez pierwsze cztery kilometry trasy szło mi się bardzo dobrze, było mi gorąco, plecy miałem całe spocone, ale gdy zostało 20 minut do schroniska i zaczął się piąty kilometr rozpętał się silny wiatr. Nie byłem też tak dobrze przygotowany fizycznie do wędrówki w górach, jak mi się wydawało. Wiał bardzo silny wiatr i fizycznie ciężko było mi wchodzić pod górę tyle czasu . Plusem i minusem było to, że kolana miałem zamrożone i bólu nie czułem. Na górę wchodziłem z kolegą, który był ubrany i asystował mi w razie czego. Dotarliśmy do schroniska zamarznięci. Tam trochę odpoczęliśmy i rozgrzaliśmy się herbatą z termosu. Miałem ze sobą wodę pobraną w Karpaczu ze źródła miłości, ale niestety zamarzła i nie dało się jej wypić. Po odpoczynku kontynuowaliśmy wyprawę, ale po kilku minutach powiedziałem, że chyba zawracamy. Myślałem już nawet, żeby się ubrać i już wchodzić w ubraniu, ale jednak nie mogłem zrezygnować. Znalazłem kij, wziąłem go i powiedziałem idziemy dalej. Prosta i bezpośrednia droga na Śnieżkę była zamknięta i trzeba było iść inną drogą, bardziej krętą i było na niej o wiele trudniej, ale cały czas miałem w głowie, że muszę to zrobić. Zachętą do dalszej drogi były przepiękne widoki, a i adrenalina zrobiła swoje. Oczywiście bardzo się też bałem, widziałem na drodze znicze i napisy „stop lawina”. To naprawdę robiło wrażenie. Udało nam się dotrzeć, weszliśmy na górę. Nie byliśmy na niej długo, zrobiliśmy zdjęcia na pamiątkę i zeszliśmy z powrotem do schroniska. Tam się ubrałem, wypiliśmy grzańca, żeby uczcić sukces. Potem jednak trochę pycha mnie zgubiła, zdjąłem łańcuchy z butów i zmieniłem obuwie. W drodze powrotnej do samochodu, 400 metrów od niego, źle postawiłem nogę, a że wcześniej miałem już ją kontuzjowaną, to niestety ją skręciłem.
Bartek Wiśniewski planuje kolejne zimowe wyczyny. Chciałby przepłynąć pod lodem 15 metrów i zdobyć w spodenkach następny szczyt, tym razem Babią Górą mierzącą 1725 metrów.
-Do zdobycia Babiej Góry mam zamiar przygotowywać się cały rok. Już wiem teraz, jakich błędów nie należy popełniać, popracuję nad kondycją i chcę na tę wyprawę znaleźć sponsora. Zapraszam też do udziału innych śmiałków. A jeśli chodzi o pływanie pod przeręblem, to chcę to zrobić w asyście strażaków i mam nadzieję, że się oni na to zgodzą -zdradza augustowianin. -Na pewno nie będę tego robić bez asekuracji.
Bartek Wiśniewski dodaje, że Ice Manem został chyba dlatego, że od dziecka wolał zimne temperatury.
-Urodziłem się w styczniu i zawsze wolałem zimno. Mama nawet wielokrotnie suszyła mi głowę od małego, że zimą śpię przy otwartym oknie. Widocznie latem mi jest ciężej, a zimą nie narzekam -mówi z uśmiechem Bartek. -Przy okazji chciałbym pozdrowić serdecznie moją ukochaną córkę, Amelię, moich rodziców, bez których nie dałbym rady, Anitę, mojego przyjaciela Kamila, brata Michała, brata Marcina i całą ekipą ze sklepu ABC Ogrodniczy, gdzie pracuję.
Pamiętajmy, że zarówno morsowanie, a na pewno podjęcie takiego wyzwania, jakiego dokonał bohater artykułu, powinno być poprzedzone odpowiednim przygotowaniem.
Napisz komentarz
Komentarze