Bartosz Lipiński
W polityce ogólnopolskiej bardzo popularną metodą działania jest taktyka: „Wiem coś, ale nie powiem”. Polityk rzuca jakieś niesprecyzowane oskarżenie w eter, spowoduje nim ferment, ale dopytywany o szczegóły unika odpowiedzi. Nie od dziś wiadomo, że lepiej jest gonić króliczka niż go złapać. Co ciekawe opisywana taktyka coraz częściej widoczna jest również na augustowskiej scenie politycznej. Przykładów z ostatniego roku można by wymieniać sporo.
Kiedy Marcin Kleczkowski był odwoływany ze stanowiska przewodniczącego rady miejskiej, jego byli polityczni koledzy nie posługiwali się konkretami. Mówili jedynie o trudnej współpracy, do rangi symbolu podnosili fakt, że M. Kleczkowski nie siedział przy jednym stole prezydialnym ze swoim ówczesnym zastępcą. Natomiast Tomasz Miklas twierdził, że Kleczkowski był szantażowany telefonami. Miał otrzymać ultimatum, że jeżeli nie zrezygnuje ze startu w wyborach parlamentarnych, zostanie skompromitowany przez odwołanie go ze stanowiska przewodniczącego rady. T. Miklas twierdził również, że pojawiały się w tej sprawie naciski z zewnątrz. Z jego słów można było wyciągnąć wniosek, że chodzi o osobę związaną z sejmikiem województwa podlaskiego, jednak konkretnych faktów nie podał.
Gdyby radny Miklas wyjawił publicznie personalia osoby, która miała naciskać na usunięcie z funkcji przewodniczącego Kleczkowskiego, zapewne sprawa byłaby szeroko komentowana nie tylko w Augustowie. Brak dokładnych informacji sprawia, że o tym temacie praktycznie się nie mówi, choć oskarżenia radnego są poważne.
Nie tylko T. Miklas przyjął strategię stopniowego potęgowania emocji. Podobnie postępuje Alicja Dobrowolska.
W rozmowie z „Przeglądem Powiatowym” przewodnicząca Dobrowolska powiedziała o swoim wrażeniu, iż niektórzy radni chcieliby wykorzystać temat obniżenia opłaty adiacenckiej dla swojego interesu, zysku przy sprzedaży działek. Poproszona o skonkretyzowanie kogo miała na myśli, nie chciała oficjalnie odpowiedzieć. Zarzut o nadużywanie stanowiska zawisł w powietrzu.
Sytuacja jest o tyle skomplikowana, że nadużywanie stanowiska do własnych celów jest przestępstwem, a pani Dobrowolska jest zobowiązana do poinformowania organów ścigania o takim przestępstwie.
Na ostatniej sesji Marcin Kleczkowski poprosił Alicję Dobrowolską o doprecyzowanie tego, kogo z radnych miała na myśli rzucając w przestrzeń tak poważne oskarżenia. Riposta przewodniczej momentami mogła trącić o groteskę. Odpowiedź sugerowała, że Marcin Kleczkowski jest zamieszany w nadużywanie stanowiska, bo przecież wie o kogo chodzi.
-Pan wie, o kogo chodzi w sprawie tej opłaty i korzyści jakie by miał. Pan bardzo dobrze wie, może pan powiedzieć. Dociekliwi dziennikarze powinni przepytać każdego z radnych, czy nie mają w tym prywatnego interesu. Każdy wie o kogo chodzi, pan również -odpowiedziała M. Kleczkowskiemu przewodnicza A. Dobrowolska.
Marcin Kleczkowski nie był usatysfakcjonowany otrzymaną odpowiedzią. Przypomniał, że to nie media czy dziennikarze insynuowali, że ktoś mógłby czerpać korzyści z obowiązywania niższej stawki opłaty, ale przewodnicząca rady. Radny ocenił, że Dobrowolska nie zdaje sobie nawet sprawy z wagi swych oskarżeń o nadużywanie stanowiska, a posługiwanie się insynuacjami jest karygodne.
Uczestniczący w sesji mieszkaniec zauważył, że posiedzenie rady miasta przypomina mu zlot jasnowidzów. Przewodnicząca używa takich stwierdzeń jak „pan wie o kogo chodzi” lub „niech dziennikarz się dopyta”, „wszyscy wiedzą”. Skoro wszyscy o wszystkim wiedzą, to z czego wynika taka tajemnica?
Napisz komentarz
Komentarze