Hospicjum nie jest zbyt łatwym miejscem do pracy. Do takiego zakładu trafiają ludzie ciężko chorzy, umierający i wymagający stałej opieki. Praca wymaga od pracowników wielkiego poświęcenia i ogromnego serca. To miejsce, gdzie co dzień stykają się bólem i cierpieniem. Ostatnie tygodnie w augustowskim hospicjum należały do niezwykle trudnych. Kilka tygodni temu pojawiło się tam ognisko koronawirusa. Zakażone zostały osoby z personelu, zakażeni zostali też pensjonariusze. Epidemia całkowicie zmieniła hospicyjną rzeczywistość. Udało nam się porozmawiać z osobą, która pracowała tam w czasie najbardziej trudnym dla tej placówki. Mówiła, że to były najtrudniejsze chwile w jej całej zawodowej pracy.
-Nikt się nie spodziewał, że koronawirus może dotknąć nasze hospicjum -mówi nasza rozmówczyni. -Mieliśmy nadzieję, że to się nie stanie, a jednak do tego doszło. Nikt chyba nie był na to przygotowany. Jesteśmy wszyscy związani z pacjentami i mimo strachu, obawy o bliskich nie odmówiliśmy pracy. Jednak dramaty przeżywaliśmy straszne. Jak wielkie, to wiemy tylko my i nasze rodziny. Personelu, który mógł pracować została garstka. Nie można było przyjąć ludzi do pomocy z zewnątrz, by zmienić zmęczony personel. Zostaliśmy zamknięci i odizolowani. Liczyliśmy na ewakuację placówki, ale nikt takiej decyzji nie podjął. Było naprawdę bardzo ciężko. Nie brakowało nam środków ochrony osobistej, kombinezonów, maseczek, rękawiczek czy płynów dezynfekcyjnych, ale brakowało wsparcia emocjonalnego. Oczywiście pytano nas o to, jak sobie radzimy, czy czegoś potrzebujemy i czy starcza nam sił fizycznych, by pracować. Wiadomo najbardziej wspierały nas nasze rodziny, przyjaciele i lekarze hospicyjni. Brakowało nam bezpośredniego kontaktu z ludźmi. Nikt do nas z zewnątrz nie wchodził, to po prostu była strefa zarazy. Kontaktowano się z nami tylko przez szybę bądź telefoniczne. To wszystko wzmagało uczucie samotności i psychicznej izolacji.
Nasza rozmówczyni podkreśla, że nikt nie odważył się przyjść do hospicjum i zobaczyć, jak wszystko w środku wygląda.
-Wiadomo, wszyscy się boją zakażenia. Czuliśmy się osamotnieni. Nikt nie odważył się ubrać kombinezonów i wejść chociaż na chwilę, żeby zobaczyć nasz pot, wyczerpanie i ból. To tak jakby ktoś zaginął w lesie, został sam i musiał liczyć tylko na siebie, a gdzieś z oddali widział pomoc, ale ona wcale się nie śpieszy -wspomina kobieta. -Z personelu medycznego zostało nas niewiele. Nikt z innych ośrodków nie chciał do nas przyjść i nam pomóc. Wiemy, że wojewoda oddelegował ludzi, ale oprócz jednej osoby, oni odmówili pracy. Myślę, że tego trzeba było się spodziewać. Rozumiemy, że ludzie się bali, ale my też mamy rodziny, dzieci i dziadków i też się baliśmy. Boimy się nadal. Tej osoby, która zgodziła się nam pomóc należą się ogromne brawa. Mimo strachu przekroczyła próg hospicjum.
Osoba z którą rozmawialiśmy powiedziała nam, że wszystkimi targały skrajne emocje.
-Trzeba było pracować i dbać o wszystkich. Wykonywać pielęgnację, karmić i robić wszystko co należy. Nie raz padaliśmy ze zmęczenia. Na zmianę pracowaliśmy i spaliśmy. Odczuwaliśmy skrajne emocje. Raz płakaliśmy, raz się śmieliśmy. Trudno nawet te emocje określić -zdradza nasza rozmówczyni. -To naprawdę były trudne chwile, bo trzeba było myśleć o pacjentach, o swoich rodzinach i o sobie. Chyba najboleśniej przeżywaliśmy sytuacje związane z ludźmi z zewnątrz.
Śledzili z daleka każdy nas krok. Jak wychodziliśmy na zewnątrz chociażby po to, by wyrzucić śmieci czy zaczerpnąć choć przez chwilę powietrza to czuliśmy na sobie ich nieprzychylny wzrok. To straszne, jak ludzie są nieświadomi tego, jak można się zakazić tym wirusem. Czy my byśmy kogoś zarazili wychodząc przed budynek na chwilę? Czy wirus skacze na kilka metrów jak pchła? To naprawdę jakaś paranoja. Zostaliśmy zwyczajnie napiętnowani przez społeczeństwo i to do tego stopnia, że nawet nie przyznajemy się, iż pracujemy w hospicjum. To naprawdę jest bardzo przykre. Ludzie, żyjmy normalnie, nie napiętnowujmy nikogo z powodu zakażenia tym wirusem, bo przecież każdy może się nim zarazić. Apelujemy o życzliwość i ludzkie podejście do nas wszystkich. Niedługo będzie rok, jak koronawirus panuje na świecie i każdy zapewne przejdzie tę chorobę. Szanujmy tych, którzy pracują w takim hospicjum. Nikt przecież z niego nie uciekł i chyba to świadczy o tym, że nasz personel jest z powołania.
Sytuacja epidemiologiczna w augustowskim hospicjum powoli się stabilizuje. Mija kolejny tydzień od wykrycia ogniska i już powoli pojawiają się ozdrowieńcy wśród pacjentów i personelu. Jednak, jak mówi nam nasza rozmówczyni, jeszcze minie dużo czasu, nim wszystko dojdzie do normy.
Napisz komentarz
Komentarze