Jolanta Wojczulis
Joanno cztery lata temu w Zurychu na Mistrzostwach Europy wywalczyłaś swój pierwszy medal, był to brąz. W Berlinie powtórzyłaś ten sukces, czy wrażenia są podobne?
-Sukces w Berlinie smakuje o wiele bardziej, ponieważ wywalczyłam go po czterech latach praktycznie mojej nieobecność sportowej. Bo nie ma co kryć, że po sukcesie w Zurychu, moja kariera stanęła pod znakiem zapytania. Nie wiodło mi się, sezony miałam kiepskie, nie bardzo też dogadywałam się z moim ówczesnym trenerem. Przyszła mi nawet myśl, żeby rzucić to wszystko i nie zawracać sobie głowy, bo nie ma po co, straciłam motywację i chęci. Z pomocą przyszła mi wówczas moja przyjaciółka Malwina Wojtulewicz, która powiedziała mi, że nie powinnam się poddawać, bo stać mnie na wiele. Poprosiłam ją więc, żeby została moją trenerką, tym bardziej, że miała już doświadczenie jako trener m.in. Wojciecha Nowickiego. To była moja najlepsza decyzja, bo Malwina okazała się wspaniałym trenerem i to w dużej mierze dzięki niej wywalczyłam ten brązowy medal. Bardzo jej za to dziękuję. Łatwo nie było, bo w tamtym roku miałam problemy z kolanem i bardzo mi to przeszkadzało w przygotowaniach do zawodów. Nie mogłam bowiem w ogóle wykonywać techniki, ani ćwiczyć na siłowni, mogłam jedynie wykonywać ćwiczenia górnej obręczy partii, czyli ramion. Zabrakło więc dobrego przygotowania stąd na MŚ znalazłam się na szóstym miejscu, ale to dla mnie był sukces, no i teraz rok po tym staję na trzecim stopniu podium. Jestem przeszczęśliwa, choć marzyło mi się srebro. Jednak chęć rzucenia daleko, pokazania na co mnie stać i duże emocje sprawiły, że popełniłam głupie błędy, ale i tak mam brąz i jestem dumna. W końcu nabrałam wiatru w żagle i trenuję z ogromną przyjemnością i jestem w stanie walczyć o kolejne medale i rekordy życiowe.
Właśnie co do rekordów życiowych, wiem że twoja „życiówka” to rzut na odległość 79,09, w Berlinie rzuciłaś 74 metry, rekordu więc nie dało się pobić…
-Tak wiem, ale jeszcze nic straconego, najważniejsze dla mnie było zdobycie medalu, udało mi się i to jest dla mnie największy sukces. Przyjdzie jeszcze czas na nowe „życiówki”.
Napisz komentarz
Komentarze