Są takie tygodnie, że kompletnie nie ma o czym pisać. Są też takie gdy wysyp ciekawych tematów powoduje, że nie wiemy co dać na okładkę. Z tą drugą sytuacją mamy do czynienia w tym numerze. Spora w tym zasługa naszych Czytelników. To dzięki nim dowiadujemy się o sprawach, które są trudne do odkrycia. Tak było też z okładkowym tematem dotyczącym afery z przydziałem mieszkań komunalnych. Sprawa nie jest jednoznaczna. Prawa prawdopodobnie nie złamano. Jednak w ustach naszych Czytelników pojawiły się zarzuty o nepotyzm z czasów komuny. I nic dziwnego. Mieszkanie na wolnym rynku można wynająć za 1300-1500 zł. Mieszkania w TBS mają kosztować znacznie taniej. Najciekawsze jest to, że burmistrz dowiedział się o sprawie od naszego dziennikarza. Całą sprawę opisujemy w artykule Beaty Perzanowskiej „Afera w miejskiej spółce”. Tytułowa afera jest rozwojowa i będziemy o niej pisać jeszcze pewnie nieraz.
Jak bumerang wraca inna afera. Chodzi o występy dwóch radnych PiS na czerwcowej sesji rady miasta. Byli oni uprzejmi w bardzo żołnierskich słowach wypowiadać się o zaproszonych na obrady gościach. Padały słowa godne kaprala na litery p, j i k. Jeden z Radnych PiS, Wojciech Krzywiński przyznał się do wulgarnego zachowania, winę znajdując jednak w dziennikarzu, który ponoć zbyt blisko położył dyktafon, co doprowadziło do „nielegalnego podsłuchu” wyczynów radnego. Drugi nagrany radny poszukiwany jest do dzisiaj. Radni oczywiście wyciągnęli wnioski z bulwersującego wydarzenia. Wolne żarty. Przeciwnie, radni PiS traktują dyktafon jak gorący kartofel. Boją się małego urządzenia, jakby siedział w nim diabeł. A może diabeł siedzi w nich? Zupełnie poważnie opisujemy zdarzenie na ostatniej sesji rady miejskiej w tekście Bartosza Lipińskiego „Czego boją się radni PiS”.
Napisz komentarz
Komentarze