We wtorek, 18 lipca otrzymaliśmy zgłoszenie od mieszkanki Szczeberki dotyczące zalegnięcia się szerszeni w domu jej kuzynki. Dwie schorowane kobiety: 75-latka po trzech wylewach i udarze oraz 69-latka z padaczką mieszkają w jednym z domów we wsi wraz z trzema gniazdami tych owadów. Jednego pozbyły się same, co skutkowało pogryzieniem i wizytą u lekarza.
„Powiedzieli nam, żebyśmy szły do prywaciarza”
-Gdy zadzwoniłam na straż pożarną i powiedziałam, że mamy gniazda szerszeni w domu, kazali mi iść do „prywaciarza”-mów kobieta. -Powiedzieli mi, że oni się tym już nie zajmują, że to nie ich sprawa. Ja im powiedziałam, że jesteśmy z siostrą chore, ale zignorowali to. Dali mi numer do osoby, która się tym podobno zajmuje, jednak nie mogłam od niego uzyskać żadnych informacji, bo w odpowiedzi na pytania słyszałam „A co to panią obchodzi?”.
Walka z szerszeniami
Kobieta musi wszystko organizować na własną rękę mimo, że stan zdrowia nie pozwala jej na zbyt wiele czynności. Przez to, że straż pożarna zignorowała jej prośby, a nie ma skąd zaczerpnąć pomocy, sama próbowała wyeliminować jedno gniazdo, co skończyło się ukąszeniami.
-Sąsiadka mnie zawiozła do lekarza z dwoma ugryzieniami. Powiedział, że jest w szoku, że nie zareagowali. Jestem po operacji nogi, mam padaczkę, ciężko mi się ruszać. Siostra też niedomaga.
Okazało się, że nie tylko te dwie kobiety mają problem.
-U sąsiadów zalęgły się osy, u wielu osób we wsi szerszenie. Musimy czekać na dostawy do sklepu środków na wypędzenie owadów, bo bardzo szybko ludzie je wykupują. Wszyscy nie wiemy, co mamy robić, do kogo iść. Takie usługi kosztują. Mnie na to nie stać, bardzo dużo pieniędzy wydaję na leki.
Cena za usunięcie jednego gniazda szerszeni oscyluje w granicach 300-350 złotych, zależnie od położenia gniazda. Nie każdego stać na taka usługę, zwłaszcza gdy tych gniazd jest więcej. Kobiety są bezsilne w tej sytuacji.
Napisz komentarz
Komentarze