Andrzej Nosalik pochodzi z Krakowa, w 1974 roku wraz z żoną postanowili przyjechać do Augustowa i tu układać swoje życie. Pracował w Fabryce Obuwia, gdzie pełnił funkcję głównego energetyka. Trzy lata po przyjeździe do naszego miasta, poznał Andrzeja Nietupskiego, z którym bardzo się zaprzyjaźnił.
-Już po kilku naszych spotkaniach wiedziałem, że będzie to ktoś dla mnie ważny –wspomina pan Andrzej. -Połączyło nas niemal wszystko, począwszy od imienia, podobnego poczucia humoru, poprzez sposób myślenia, zainteresowania (między innym sporty wodne i brydż) a skończywszy na jednakowych poglądach politycznych. Żyliśmy wtedy w schyłkowej epoce Gierka, w Polsce socjalistycznej, z jej ciągłymi niedoborami i kartkami na wiele artykułów. Jednak nie te trudności były głównym powodem, że nie czuliśmy się szczęśliwi, jako obywatele. Najgorsze, jak mawiał Andrzej, było ustawiczne poczucie, że żyjemy w kraju znajdującym się pod wpływem i kontrolą obcego mocarstwa, które siłą narzuciło nam swój ustrój polityczny, że nie mamy prawdziwej suwerenności i wolności, w tym wolności słowa. Że na co dzień działa powszechna cenzura. Że mamy system monopartyjny, wybory sfałszowane, że zakłamywana jest historia Polski. Niestety, nie było wówczas najmniejszych oznak jakiejkolwiek możliwości odmiany, zwłaszcza w świetle pamiętanych przez nas wydarzeń Grudnia 1970 w Gdańsku i Czerwca 1976 w Radomiu. Kiedy w sierpniu 1980 roku „wybuchła” „Solidarność”, rozbudziła nowe nadzieje. Oczywiście, nikt w najśmielszych marzeniach nie przypuszczał, że może dojść do stanu, który stał się faktem po kolejnych 10 latach, w roku 1990. Nadzieje nasze dotyczyły jedynie pewnego poszerzenia sfery wolności, zniesienia cenzury, ustanowienia wolności gospodarczej, a w konsekwencji – poprawę bytu materialnego. Zarówno Andrzej, jak i ja, zdawaliśmy sobie sprawę, że główne wydarzenia zmierzające do realizacji tych nadziei nie będą rozgrywać się w takich miastach, jak Augustów, a w dużych ośrodkach przemysłowych, w Warszawie, Gdańsku, Szczecinie, Krakowie i in. Mieliśmy jednak poczucie, że należy podjąć działania wspierające główne ośrodki NSZZ „Solidarność”, aby miały one poczucie poparcia w całym narodzie i poczucie masowości nowopowstałego ruchu.
Postanowiliśmy zatem włączyć się w tworzenie struktur „Solidarności” na terenie miasta Augustów. Andrzej, jako rencista, nie był związany z żadnym konkretnym zakładem pracy, postanowił więc działać w strukturach miejskich „Solidarności”. Na zebraniu Delegatów został wybrany Przewodniczącym NSZZ ”Solidarność” Oddziału Zarządu Regionu w Augustowie. Działał zatem w organizacji miejskiej, która koordynowała działania struktur, licznie powstających w zakładach przemysłowych i różnych instytucjach. Andrzej ze względu na chorobę (miał problemy z wątrobą) był wyeliminowany z niektórych spraw, mimo to działał najlepiej, jak mógł, na miarę swoich możliwości. Ja z kolei, pracując w ówczesnych Augustowskich Zakładach Obuwia, byłem przy tworzeniu „Solidarności” w tym zakładzie, a następnie, również w wyniku demokratycznych wyborów, zostałem wiceprzewodniczącym tej organizacji, której szefem wybrano Izydora Karbowskiego – elektryka. Wspominając Andrzeja z okresu jego działalności na tym stanowisku, a więc październik 1980 – grudzień 1981 nie sposób nie wspomnieć o jego wielkim entuzjazmie w tej pracy z jednej strony, a także o wielkim umiarze i poczuciu legalizmu – ze strony drugiej. Andrzej, sprawując tę funkcję, podejmował rozmowy z władzami miasta w wielu sprawach bieżących, istotnych dla społeczeństwa Augustowa i powiatu, rozmowy niejednokrotnie twarde i stanowcze, nigdy jednak nie przekroczył zasady działania w ramach obowiązującego wówczas prawa, które zresztą, w miarę upływu czasu i wyniku nacisku centralnych władz Związku – zmieniało się stopniowo na korzyść „Solidarności”. Pamiętam także, jak we wrześniu 1981 Andrzej wrócił z I Zjazdu „Solidarności” w Gdańsku – Oliwie. Jakiż był wówczas naładowany optymizmem i energią! Naprawdę wierzył, że działanie Związku może przynieść końcowy sukces całemu Narodowi. Przyznaję, że podzielałem wówczas ten jego optymizm i –na miarę swoich możliwości – pracowałem w Zarządzie NSZZ „Solidarność” na terenie swego Zakładu. Te nasze działania trwały w przecież tylko półtora roku, ale dla nas był to czas kiedy mieliśmy poczucie wolności. Oczywiście teraz, z perspektywy 36 lat wiem, że tak naprawdę ta wolności była kontrolowana i ograniczona, ale wtedy wierzyliśmy, że sprawy idą w dobrą stronę i że jest szansa na uzyskanie rzeczywistej demokracji oraz suwerenności. Wprowadzenie w dniu 13 grudnia 1981 roku stanu wojennego przez ówczesne władze Polski było – przynajmniej dla nas – całkowitym zaskoczeniem i ogromnym ciosem.
W niedzielę dowiedziałem się od jego żony Elżbiety, że Andrzej został w nocy aresztowany i wywieziony. Kiedy w poniedziałek stawiłem się do pracy, okazało się, że aresztowany i wywieziony został też Izydor Karbowski, przewodniczący „Solidarności” w naszym zakładzie i jeszcze jedna osoba z terenu miasta, której nazwiska nie pamiętam. Okazało się z mediów, że te aresztowania i wywózki to są tzw. „internowania”, przeprowadzone przez władze komunistyczne w celu ”czasowego wyeliminowania osób najgroźniejszych dla istniejącego ładu w Państwie”. Andrzej po tygodniu został zwolniony wskutek rozpaczliwych interwencji żony Elżbiety, popartych zaświadczeniem lekarskim, że warunki internowania stanowią zagrożenie życia w jego stanie zdrowia. Kiedy zobaczyłem Andrzeja po zwolnieniu z internowania, był innym człowiekiem, był po prostu załamany. Stwierdził, że nie chce żyć w kraju, w którym łamane są tak brutalnie podstawowe prawa człowieka. Zdawaliśmy sobie wtedy obaj sprawę, że nie ma sensu podejmowanie jakichkolwiek nielegalnych (w świetle prawa stanu wojennego) działań. Wiedzieliśmy, że w Augustowie zostałyby one zduszone w zarodku i niezauważone, a konsekwencje tego my, jak i nasze rodziny, mogłyby odczuwać bardzo dotkliwie. Andrzej, konsekwentnie postanowił starać się o wyjazd wraz z rodziną do Francji i, chociaż ja nie popierałem jego decyzji, rozstaliśmy się w serdecznych relacjach. Pożegnaliśmy ich w Augustowie w grudniu 1982 roku, a więc niemal po roku od wprowadzenia stanu wojennego. Wyjazd na stałe nie był bowiem wówczas sprawą tak prostą. Oprócz kłopotów z pozyskaniem paszportu, władze zażądały zwrotu mieszkania do spółdzielni oraz zezwoliły na wywóz jedynie bagażu ręcznego. No, i oczywiście, otrzymał zakaz powrotu.
Jak we Francji potoczyło się życie Andrzeja Nietupskiego?
-Mieli tam na początku stworzone przez władze Francji bardzo dogodne warunki socjalne i bytowe. Przez rok byli na pełnym utrzymaniu rządu francuskiego, uczestniczyli w darmowych zajęciach języka francuskiego i przede wszystkim, Andrzej miał zapewnioną bardzo dobrą opiekę medyczną. Niedługo po przyjeździe do Francji otrzymał pracę w szkole jako kierownik jednej z pracowni. Utrzymywałem z nim kontakt listowny i sporadycznie telefoniczny i tak minęło 10 lat. Przyszedł rok 1989 z Okrągłym Stołem i pierwszymi od 50 lat wolnymi wyborami do sejmu. Powstał nowy rząd. Zapanował system wielopartyjny, a partie opozycyjne miały realne warunki działania. W 1990 roku rozpadł się Związek Radziecki i wszyscy wierzyli, że odzyskana została demokracja i suwerenność.
Wówczas, jeżeli chodzi o warunki polityczne, nadszedł doskonały moment na powrót Andrzeja do kraju. Ale nie było to proste, bo jak wyżej wspomniałem, Andrzej wyjeżdżając musiał pozbyć się całego swojego majątku, czyli mieszkania, samochodu itp., praktycznie więc nie miał do czego wracać. Ponadto było istotne, że jego rodzina na dobre zadomowiła się we Francji, dzieci pozakładały rodziny, dlatego Andrzej postanowił tam pozostać. Niemniej jednak dwa razy odwiedził wtedy Polskę w latach 1991 i 1992.
Była to wielka radość zarówno dla niego jak i dla nas - jego przyjaciół.
Podczas licznych rozmów widać było, że jest szczęśliwy, bo zastał Polskę taką, o jakiej zawsze marzył, czyli suwerenną i demokratyczną. Ponadto na pewno zdawał sobie sprawę, że w jakiś sposób przyczynił się do tej sytuacji. Niedługo po drugich odwiedzinach w Polsce choroba Andrzeja się nasiliła, była zatem potrzeba przeszczepu wątroby. Niestety Andrzej nie przeżył operacji i odszedł. Rodzina sprowadziła ciało Andrzeja do Augustowa i pochowała w rodzinnym grobowcu, w którym wcześniej spoczęli jego rodzice.
Jego walka z chorobą była na pewno trudna i w finale tragiczna. Myślę jednak, że Andrzej pożegnał się z życiem spełniony i szczęśliwy, to znaczy ze świadomością, że w Polsce - czego zawsze chcieliśmy - odradza się demokracja. Nie dożył czasów o kilkanaście lat późniejszych, kiedy okazało się, że nie tak proste jest wszystko z tą odradzającą się demokracją, że Okrągły Stół rozstrzygnął wiele spraw na niekorzyść tej demokracji oraz, że niektórzy członkowie najwyższych władz NSZZ „Solidarność” mieli uprzednio powiązania ze służbami specjalnymi PRL i potem mogli być przez nich kontrolowani. To wielkie rozczarowanie dla członków i entuzjastów tego ruchu.
Na tyle na ile znałem Andrzeja i jego poglądy polityczne, myślę, że, gdyby żył obecnie, to, podobnie jak ja, byłby znów pełen nadziei z powodu zmian, jakie zachodzą w naszym kraju. Byłby zadowolony, że wznowiony został proces odkłamywania historii i budowania państwa takiego o jakim marzyliśmy jeszcze przed „Solidarnością”, czyli demokratycznego i sprawiedliwego, w którym zło (jak stan wojenny) – nazywa się złem, a wysiłek władz państwowych nakierowany jest na dobro i godność państwa i narodu, a nie na dobro samych władz.
-Czy sądzi Pan, że Andrzeja Nietupskiego należy nazwać bohaterem?
-Nie czuję się upoważniony do rozstrzygania w takiej sprawie. Jednak, znając Andrzeja, wiem, że z pewnością oponowałby przed takim tytułowaniem. Był zdania, że tytuł ten winien być pozostawiony dla osób, które w sposób szczególny zaznaczyły swoją obecność w dziejach, ponosząc przy tym szczególne ryzyko i tragiczne konsekwencje. Nie brakuje takich osób w naszej historii ostatnich dziesięcioleci. Wystarczy wspomnieć płk. Kuklińskiego, rtm. Pileckiego, bł. ks. Jerzego Popiełuszkę. Natomiast Andrzej po prostu był przyzwoitym człowiekiem i gorliwym patriotą, który choć pozbawiony możliwości szerokiego działania, nie zgadzał się z zastanym stanem rzeczy i konsekwentnie zmierzał do jego zmiany, pozostając jednocześnie zawsze skromnym. Takim go zapamiętam.
Ze stanu wojennego dobrze pamiętamy płonące koksowniki, przejazdy kolumn wojskowych, uzbrojone patrole. Do innych uciążliwości, jak przerwy w dostawach prądu, zakłócenia w komunikacji miejskiej i dalekobieżnej, wielogodzinne kolejki, byliśmy już przyzwyczajeni od wielu miesięcy i jakoś sobie z tym dawaliśmy radę. Naprawdę nieznośnie było wdzierające się stale w świadomość poczucie, że runęły w gruzy nasze marzenia o dobrej odmianie, że kolejny zryw Polaków ku wolności spełzł na niczym, że właściwie nie ma już nadziei.
Na koniec naszej rozmowy, korzystając z okazji, chciałbym powiedzieć, że bardzo się cieszę, że nasza lokalna gazeta podjęła temat wspomnienia wprowadzenia stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku oraz wspomnienia mieszkańca naszego miasta, Andrzeja Nietupskiego, który odcisnął bodaj największe piętno na biegu historii miasta w tamtym tragicznym czasie, a jednocześnie został najbardziej brutalnie potraktowany przez ówczesnych decydentów. Wydarzenia związane ze stanem wojennym na pewno dla części augustowian są odległą historią, ale są i tacy wśród nas, którzy to przeżyli i mają w pamięci do dziś. Warto zatem o tym mówić i przekazywać wiedzę o tamtych chwilach, wraz z ich oceną, z pokolenia na pokolenie, po to, aby pamięć, zarówno o wydarzeniach i o ludziach, którzy tak wiele wówczas zdziałali, była wciąż żywa. Dla mnie niezwykle ważne jest, że augustowski „Przegląd Powiatowy”, podejmuje wspomnienie na temat stanu wojennego oraz przedstawia te wydarzenia, a także sylwetkę Andrzeja Nietupskiego w taki sposób, jak zostało to zrobione. Czyniąc to, nasza gazeta stawia się jednoznacznie w szeregu tych wydawnictw prasowych, które potępiają wprowadzenie stanu wojennego, jako wielkiego zła dla Narodu i państwa polskiego, zła, które na 10 lat zatrzymało demokratyczne przemiany zapoczątkowane utworzeniem NSZZ „Solidarność”. Tym samym, augustowski „Przegląd Powiatowy” pozostaje, co mnie również cieszy, poza takimi organami prasowymi, wychodzącymi do dziś w Polsce, które twórców stanu wojennego nazywają „ludźmi honoru”, a sam stan wojenny i jego konsekwencje - wyborem mniejszego zła, co u osób solidaryzujących się z Andrzejem Nietupskim i jego działaniem oraz myślącymi podobnie – budzi, delikatnie mówiąc, oburzenie.
Jan Nietupski, z nostalgią wspomina Andrzeja Nietupskiego, swojego o pięć lat starszego brata
-Andrzej był bardzo spokojnym i wyważonym człowiekiem, a że się zaangażował w struktury Solidarności było dla nas –rodziny-czymś naturalnym. Dlatego, że zachowania patriotyczne były u nas przekazywane z pokolenia na pokolenie i było to już naszą rodzinną tradycją. Cała nasza rodzina popierała działania Andrzeja, poza tym większość z nas też była w to zaangażowana. Ja byłem przewodniczącym Solidarności w swoim zakładzie, nasza siostra również działała na tym polu. Jedno jest pewne, każdy z nas robił co mógł w miarę swoich możliwości, żeby walczyć o wolną Polskę, o zdjęcie tego kagańca, czyli o swobodę wypowiedzi. Pamiętam jak dziś, kiedy ogłoszono stan wojenny. Odcięte telefony, godzina policyjna, patrole mundurowych z karabinami na ulicach, w telewizji jakiś pan w okularach, który mówi, że to wszystko dla naszego dobra. Pamiętam też jak bardzo bałem się internowania, na szczęście mnie to ominęło, ale Andrzeja niestety nie. Gdy go zabrano byliśmy przerażeni, ale robiliśmy wszystko, żeby go uwolnić. Udało się, ze względu na jego chorobę załatwiliśmy stosowne zaświadczenie dzięki któremu Andrzeja wypuszczono. Po wyjściu okazało się, że musi opuścić Polskę. Niedługo potem zatem odwieźliśmy go na lotnisko, wiadomo jakie wszyscy mieliśmy miny. Pamiętam, że jak go odwiedziłem po jakimś czasie we Francji to wyczułem, że mimo doskonałych warunków jakie miał zapewnione, nie do końca czuł się tam szczęśliwy.
Jarek Nietupski, syn Andrzeja Nietupskiego, który obecnie mieszka w Francji tak wspomina dzień wprowadzenia stanu wojennego:
Niedziela, 13 grudnia 1981 roku, dla mojego taty zaczęła się 10 minut po północy. Mama Elżbieta spała przy mojej półtorarocznej siostrze Ani. Natomiast ja (szesnastoletni wówczas chłopiec) z moją drugą siostrą piętnastoletnią Kasią również już spaliśmy. Tato był w dużym pokoju i jeszcze czytał. Noc zaczęła się spokojne. Nagle, ktoś zaczął walić do drzwi naszego mieszkania. Można było usłyszeć głos „Otwierać milicja!”. Za drzwiami było pełno ludzi w cywilu i w mundurach milicyjnych. Ci w mundurach byli uzbrojeni. Jeden z nich w cywilu, trzymając w rękach jakiś papier, zapytał tatę: „Andrzej Nietupski? Służba Bezpieczeństwa. Na mocy ogłoszonego stanu wojennego, jest Pan internowany, proszę nas wpuścić, mieszkanie podlega rewizji”. Tato wskazując na widoczną w pokoju starą szablę powiedział „w dawnej Polsce tych co nachodzili ludzi nocą tym się częstowało, ale są tu dzieci”. Hałas zbudził wszystkich. Ania zaczęła płakać, a mama wybiegła z sąsiedniego pokoju lamentując, że zabiorą jej męża. Tata wtedy uciął szybko: „Elżbieta cisza, uspokój dzieci”. Pierwsi weszli dwaj ubrani po cywilnemu mężczyźni kierując się od razu do dużego pokoju. Za nimi wszedł dużej postury milicjant w mundurze, który zażądał kluczy do piwnicy. Mama dygoczącym głosem zapytała mnie gdzie są klucze, ponieważ dzień wcześniej z nich korzystałem. Powiedziałem, że są w sekretarzyku i zapytałem co się dzieje. „Przyszli po tatę” –odparła mama. Wszyscy znieruchomieliśmy. Mama wzięła na ręce Anię i zapadła cisza. Słychać było tylko zadawane tacie przez esbeków pytania o dokumenty Solidarności, pieczątki, maszyna do pisania, kalki....itd. „Nie ma tu nic dla was, zostawcie rodzinę w spokoju i zabierajcie mnie gdzie się wam podoba. To bezprawie, jak wam nie wstyd. Solidarność jest legalna”- zdenerwował się tata. Zobaczyłem przez okno zaparkowane przed blokiem samochody i milicjantów. Latarnie i leżący śnieg sprawiły, że było widno. W końcu gdy minęła druga nad ranem, po przeszukaniu mieszkania, przewertowaniu książek, których było sporo, tato został sprowadzony na dół i wywieziony. Przed samym wyjściem, kierujący aresztowaniem esbek powiedział „Panie Nietupski, ja do Pana nic nie mam, ja tylko wykonuję rozkazy, kazano mi zebrać ludzi i otworzyć kilka minut przed 24 kopertę z rozkazami przed waszymi drzwiami, co mam dalej czynić”. Na pytanie taty oraz nas wszystkich, gdzie go wywożą, nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Po wyjściu milicjantów zapadła cisza. Ania położona do łóżeczka zasnęła. My bez słowa razem z mamą zaczęliśmy sprzątać mieszkanie, ustawiać z powrotem na półkach książki porozrzucane po podłodze. Jakby uporządkowanie mieszkania sprawiło, że wszystko powróci do normy, mieliśmy wrażenia, że to co się stało było jakimś koszmarnym snem. Gdy wstał dzień, Jaruzelski ogłosił w telewizji i radiu stan wojenny, uformowanie WRON i tzw. media zaczęły mówić o oddaleniu niebezpieczeństwa czyhającego ze strony wrogich antysocjalistycznych elementów. Mama, ja i moje rodzeństwo od razu zostaliśmy otoczeni ciepłem najbliższych przyjaciół i rodziny. O tacie nie było żadnych wieści. W końcu po niespełna tygodniu powrócił do domu z obitym tułowiem i jako że miał wcześniej nadszarpnięte zdrowie znalazł się w szpitalu w białostockiej klinice. Dostał się tam dzięki wstawiennictwu swojej siostry, lekarz Krystyny Szrek. Był przetrzymywany w Suwałkach - jak mu tłumaczono, dla jego bezpieczeństwa. Wizyty SB w mieszkaniu zaczęły się zaraz po wyjściu ze szpitala, a pogróżki pod adresem całej naszej rodziny były nagminne. Dwóch innych augustowskich solidarnościowców także zostało internowanych w tym czasie.. Inni albo dalej siedzieli dla ich „bezpieczeństwa” rozrzuceni po całej Polsce, albo byli regularnie inwigilowani. Ot takie „personalne” podejście do każdego. Któregoś dnia zobaczyłem wchodząc do łazienki jak mama pomagała tacie nawijać bandaże wokół posiniaczonego tułowia. Zapytałem taty co się stało. Odpowiedział, że się poślizgnął i upadł i że to nic takiego. W tym samym czasie WRON'a organizowała komunistyczne związki zawodowe konkurujące z Solidarnością. Trzeba więc było, jak w całej Polsce, tak i w regionie Pojezierze, aby dawni solidarnościowcy wyrzekli się poglądów i zaakceptowali darowizny typu przydział na samochód i pokazali się tym samym w prawomyślnych szeregach. Tato odmówił. Trzeba więc było zgarnąć go z ulicy, wrzucić do samochodu i po przyjechaniu do augustowskiego lasu, przypiąć kajdankami do gałęzi, aby wyperswadować jego żebrom ten nierozsądek. Jak widać, upodobali sobie tę część ciała taty na tego typu rozmowy.
W sumie wystarczyła koszula i nic nie było widać po takiej towarzyskiej konwersacji. Nadchodziła wiosna, a więc nowy, tym razem dłuższy pobyt w szpitalu. W tym czasie razem z kilkoma kolegami rozlepialiśmy antykomunistyczne ulotki między innymi w swoim liceum. Skończyło się to czyimś donosem i ponad dwugodzinnym przesłuchaniem przez SB zorganizowanym w gabinecie dyrektora. Ot ucięliśmy sobie taką „pogawędkę” o mnie, moim ojcu, na którą wyciągnięto mnie prosto z lekcji. Jednocześnie poinformowano moją mamę i tatę, że o dalszych np. studiach to ich dzieci nawet marzyć nie mają co. Oberwało mi się wtedy od mamy, albowiem, nie dość, że o ojca się obawiała, to jeszcze przeze mnie musiała się denerwować. Ale niektórzy moi nauczyciele - solidarnościowcy (profesor historii, matematyki i inni nauczyciele), nie pozwolili mnie ze szkoły wyrzucić. Byli przy nas zawsze obecni przyjaciele i rodzina. Mama któregoś dnia rozmawiając z tatą przypomniała o dziadku Tadeuszu Dyczewskim, żołnierzu AK, którego zapamiętała jako trzyletnia dziewczynka, gdy w lipcu 1945 zabierało go NKWD w czasie Obławy Augustowskiej. Miał 26 lat i nikt go nigdy więcej nie zobaczył. Przypomniała o zabitych w Katyniu Nietupskich, o żyjącym ojcu taty, który był w konspiracji, o jego braciach, którzy umarli w Brazylii i USA nie mogąc wrócić do Polski za służbę u Maczka. O tym, że może lepiej chociaż na razie odpuścić ze względu na nas-dzieci, dopóki dorośniemy. Tata wtedy odrzekł: „Ale to słuszne, Polska tego warta, takich jak ja wielu, inni szczęścia mniej mieli - zobacz górników i stoczniowców. Oni też mają rodziny. Ktoś musi to robić. A poza tym złodziejom kłaniał się nie będę". Poczuł jednak zmęczenie i ze względu na nas- w grudniu 1982 roku wraz z mamą (po rozmowie rodzinnego okrągłego stołu, z moim udziałem i Kasi) postanowiliśmy opuścić kraj i wyjechać do Francji z wydanym przez władze paszportem na jednokrotne przekroczenie granicy. Tato miał wówczas 43 lat, mama 41. We Francji zdrowie taty pogarszało się i po kilku latach rozchorował się zupełnie. W czasie operacji przeszczepu wątroby serce nie wytrzymało i na miesiąc przed jego 53 urodzinami zmarł na stole operacyjnym. Jego prochy są pochowane na augustowskim cmentarzu obok rodziców.
Napisz komentarz
Komentarze