Pan Piotr w tegorocznym sezonie letnim pływał na statkach Żeglugi Augustowskiej. Trafił do Augustowa po jednym z wywiadów w telewizji śniadaniowej na temat książki „Porwany. 82 dni w rękach piratów” napisanej wspólnie z dziennikarzem Łukaszem Pilipem.
-Po programie zadzwonił do mnie Sławomir Aleksandrowicz z Augustowa i zaproponował mi pracę. Pomyślałem sobie, że pływanie po jeziorach będzie dla mnie odskocznią i psychicznym odpoczynkiem od morskiego pływania. Na pewno będę chciał tu wrócić za rok. Dziękuję Panu Aleksandrowiczowi za zaufanie i zatrudnienie mnie -mówi Piotr Budzynowski.
Szef Żeglugi Augustowskiej także chwalił kapitana.
-Nie pierwszy raz zatrudniamy marynarzy pływających po wielkich wodach. Od kilku lat na stanowisku kierownika statku pasażerskiego pływa kapitan z morza, Andrzej Karnowski, poszerzając dla nas horyzonty pracy na wodach. Wracając do Piotra Budzynowskiego. Obejrzałem wywiad z nim i zaciekawiła mnie jego historia i książka. Postanowiłem go odnaleźć i zaproponować pracę, a to dlatego, że pan Piotr wykazał się ogromną odwagą i wspaniałym podejściem do rozwiązywania konfliktów. Ta umiejętność przydaje się w różnych sytuacjach, nawet w o wiele mniejszej flocie, takiej jak nasza -podkreśla Sławomir Aleksandrowicz, współwłaściciel Żeglugi Augustowskiej. -Pan Piotr przyjął moją propozycję i zatrudniłem go na dwa miesiące. Był to bardzo dobry wybór. Nasza załoga przyjęła go z otwartymi rękami. Ma bardzo dobre podejście do pracy, duże poczucie obowiązku i dyscypliny, odznacza się wysoką kulturą. Zatrudnienie go przysporzyło i jemu i nam same korzyści.
Postanowiliśmy zapoznać się bliżej z historią Piotra Budzynowskiego i wypytaliśmy go o zdarzenia sprzed 10 lat.
-Byłem wtedy kapitanem na statku wiozącym kilka jachtów oraz ogromne zwoje kabli światłowodowych. Nie wiem, ile dokładnie warty był ładunek, ale na pewno ogromne pieniądze. Do Port Victoria mieliśmy jakieś 300 mil morskich. Nie wiadomo w którym momencie pojawił się przy nas piracki skiff (rodzaj szybkiej łódki rybackiej używanej przez piratów). Mieliśmy na taką sytuację przygotowane jedno pomieszczenie pod podkładem głównym tzw. cytadelę i tam się z 12 -osobową załogą statku schowaliśmy. Wcześniej zgromadziliśmy tam prowiant, podręczny sprzęt gaśniczy oraz dokumenty załogi i statkowe. Wezwaliśmy też pomoc. Taka cytadela ma chronić zaatakowaną załogę do 12 godzin do nadejścia pomocy wojska i odbicia statku z rąk piratów . My byliśmy w niej przez 52 godziny. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy, co się dzieje na pokładzie. Słyszeliśmy strzały, krzyki. Przez dziury po kulach mogliśmy zobaczyć, co robią porywacze. Niestety piratom udało się sforsować zabezpieczone wcześniej wejście do cytadeli. W czasie zamieszania dwóch lub trzech moich załogantów podjęło próbę ucieczki. Udało im się wsiąść do szalupy i oddalić od statku, inaczej niechybnie zostaliby rozstrzelani przez porywaczy -opowiada Piotr Budzynowski.
82 dni niewoli i strachu
-Próba odbicia załogi, gdy statek należy do prywatnej kompanii z międzynarodową załogą i na wodach terytorialnych nie jest łatwa. Jeden ze statków próbował nas odbić, ale bezskutecznie -przypomina Piotr Budzynowski. -Po 52 godzinach zaczęły się negocjacje z piratami. W niewoli spędziliśmy 82 dni do momentu zapłacenia za nas i statek okupu. Porywacze szczególnie pilnują kapitanów, bo jest on dla nich gwarancją zapłacenia okupu i kontynuacji negocjacji. W pewnym momencie napastnikom zaczęły puszczać nerwy. Długi czas nie dochodziło do żadnego przełomu. Proces zdobycia pieniędzy na okup mocno się wydłużał. Wielokrotnie grożono, że mnie zabiją. Zdałem sobie sprawę, że zostanę rozstrzelany jeśli negocjacje nie będą po ich myśli albo zostaną zerwane. Piraci zabili bosmana. Było to potworne przeżycie, a ja nadal musiałem pełnić rolę kapitana i brać udział w negocjacjach. Trudno to wszystko opisać.
Rodzina kapitana, małżonka i córka przeszły gehennę. Do jego domu próbowali wdzierać się dziennikarze, by zdobyć informacje na temat porwania. Jego żona jednak nie mogła nic ujawnić z procesu negocjacji, gdyż mogłoby to wpłynąć na ich wynik. Piraci bardzo chcieli rozgłosu medialnego i byli z tego bardzo dumni. Przez cały czas rodzina nie wychodziła z domu. Nasz rozmówca zdradził nam, że w całej tej historii być może najgorszym był moment uwolnienia załogi i statku po zapłaceniu okupu.
-Wbrew pozorom sam moment porwania nie był tak straszny jak uwolnienia. Panował tam ogromny chaos. Piraci w pośpiechu opuszczali statek z okupem i zrabowanymi rzeczami ze statku. Do pilnowania nas w ostatnim etapie wyznaczyli ludzi, których wcześniej nie widzieliśmy. Wszyscy wystraszeni, spanikowani myślą odbicia statku przez wojsko w szczególności siły NATO. Gotowi do zastrzelenia każdego, kto wykona jakiś podejrzany ruch albo po prostu nie spodoba im się. Porywacze po wręczeniu okupu natychmiast podzielili się pieniędzmi. W pewnym momencie jeden z nich swoją dolę włożył do kieszeni koszuli, schylił się i pieniądze wypadły do wody. Z desperacji i nerwów wziął AK-47 i zaczął strzelać na oślep, padłem wtedy na podłogę żeby uniknąć trafienia. Pomyślałem, że już tak blisko do uwolnienia, zakończenia tego dramatu, a w ostatniej minucie można stracić życie -mówi Piotr Budzynowski. -Chwile po oswobodzeniu też nie należały do łatwych. Musieliśmy odpłynąć od miejsca przetrzymywania statku z niesprawną maszyną i minimalną ilością paliwa, która nie pozwalała na opuszczenie niebezpiecznych wód somalijskich. Co ciekawe po otrzymaniu okupu, przed odpłynięciem na ląd, podeszło do mnie dwóch porywaczy i uścisnęło mi z szacunku dłoń. Na naszym statku doszło do morderstw, zginęło dwóch członków załogi i jeden pirat zastrzelony podczas nieudanej próby odbicia statku. Dlatego po wpłynięciu do portu w Mombasie/Kenia rozpoczęło się śledztwo w tej sprawie. Cała załoga była przesłuchiwana przez długi czas. Potem dopiero wróciliśmy do domu.
Pan Piotr zdradza, że porwanie wywarło tragiczne skutki na nim i załodze. Bardzo mocno ucierpiały ich rodziny. Powiedział nam, że przez rok po porwaniu on i cała jego rodzina poddana była terapii. Po kilku latach bohater naszego artykułu wrócił jednak na wielkie wody.
-Oszczędności wydaliśmy na leczenie i życie. Nie miałem wyjścia i powróciłem do pływania. Na szczęście trochę się zmieniło. Od 2011 roku można wynająć uzbrojoną ochronę podczas przepływania w rejonie podwyższonego ryzyka -mówi Piotr Budzynowski.
Kapitan Budzynowski wspólnie z dziennikarzem napisał o tym wszystkim książkę. Zaangażował się w prowadzenie szkoleń dla osób, które wypływają na szerokie wody i mogą się spotkać z taką sytuacją podczas rejsów. Z naszych informacji wynika, że w przyszłym roku może także spotkamy go na augustowskich statkach, bo jak sam nam powiedział praca w Augustowie dała mu spokój i nowe doświadczenie życiowe. Być może także zostanie zorganizowane spotkanie z nim, podczas którego będzie można dowiedzieć się więcej i zapoznać się z napisaną przez niego książką. Trzymamy kciuki bo jego historia jest warta uwagi. Zresztą polecamy zapoznać się z lekturą książki.
Napisz komentarz
Komentarze