Kilkanaście dni temu burmistrz Mirosław Karolczuk i jego najbliżsi współpracownicy pochwalili się zakupem karetki dla dzikich i bezdomnych zwierząt. Urządzili konferencję prasową, na której przedstawili zakup jako wielki sukces. Podobnie zostało to przedstawione na urzędowym Facebooku. Zupełnie pominięto jednak kontekst sprawy. Dlaczego w ogóle ten zakup jest potrzebny? Otóż żaden lekarz weterynarii nie chce podpisać umowy z urzędem miasta od marca 2021 roku. Karetka ma być rozwiązaniem awaryjnym.
Miasto ma ustawowy obowiązek podpisania umowy z weterynarzem na świadczenie usług w zakresie opieki nad zwierzętami dzikimi i bezdomnymi. Przez ostatnie dziesięciolecia takie usługi realizował w Augustowie Leszek Czokajło. Wspomina on, że przez trzydzieści lat jego współpraca z burmistrzami układała się dobrze. Dopiero przy aktualnej ekipie rządzącej zaczęły pojawiać się problemy. Miasto pod byle pretekstem wstrzymywało płatności za wykonaną pracę.
Czokajło zerwał umowę z miastem po tym, kiedy nie wypłacono mu pieniędzy za wystawione przez niego faktury. Sprawa trafiła do sądu. Sąd nie miał wątpliwości, że racja w tym sporze leży po stronie lekarza weterynarii. Miasto złożyło odwołanie, ale Czokajło wygrał również w kolejnej instancji. Dopiero po uprawomocnieniu się wyroku otrzymał pieniądze. To była pierwsza odsłona sporu. To część gospodarcza, ale jest jeszcze część o podłożu kryminalnym.
Mirosław Karolczuk zawiadomił prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa przez Leszka Czokajło. Zakwestionował jedną z pozycji znajdujących się na fakturze. Burmistrz insynuował, że weterynarz zamierzał wyłudzić pieniądze za pracę, której nie wykonał. Odbyły się kolejne sprawy sądowe. Tym razem w sądzie karnym.
Sąd przesłuchał kilkunastu świadków, w tym aż jedenastu ze strony burmistrza. Wszyscy potwierdzili, że interwencja lekarza miała miejsce. Sąd stwierdził, że Czokajło ma rację domagając się zapłaty należności przez miasto. Miasto złożyło apelację od niekorzystnej dla siebie decyzji. Kolejny raz władze Augustowa wydają publiczne środki mieszkańców na bezcelowe procesy. Poprzednie starcie sądowe z Czokajło kosztowało budżet miejski ok. 15 tys. zł.
-Uważam, że działanie burmistrza to prymitywny odwet -mówi Leszek Czokajło.
W ubiegłym roku Leszek Czokajło został wezwany na interwencję. Na skrzyżowaniu 29 Listopada i Partyzantów przechadzały się dwa łabędzie stwarzając zamieszanie wśród kierowców i przechodniów. Na miejsce przyjechał patrol policji i straż pożarna. Wezwany został Leszek Czokajło. Po przyjeździe lekarza weterynarii ptaków nie było już w tym miejscu. Czokajło znalazł jednak rannego łabędzia nieco dalej, przy ulicy Portowej. Zabrał go do lecznicy i tam stwierdził, że zwierzę ma skrzydło owinięte żyłką wędkarską. Oswobodził je i opatrzył. Następnie wypuścił ptaka na wolność i wystawił miastu do zapłacenia fakturę za zrealizowane zadanie. Jednak miasto nie zamierzało uregulować zapłaty.
Zdaniem Leszka Czokajło, Mirosław Karolczuk kierował się rządzą zemsty. Wcześniej Czokajło wygrał z miastem w sprawie cywilnej o zapłacenie faktur. Najwyraźniej burmistrz bardzo polubił kolejne procesy sądowe z oponentami. Fachowym językiem nazywa się to SLAPP.
-Burmistrz złożył na mnie zawiadomienie do prokuratury. Zakwestionował wykonaną przez mnie usługę weterynaryjną na rzecz rannego łabędzia i twierdził, że chcąc osiągnąć korzyści materialne wprowadziłem gminę w błąd i naraziłem ją na szkody. Interwencja miała miejsce i uratowany łabędź został przetransportowany do mojej lecznicy, co potwierdzili później różni świadkowie. Natomiast nikt nie potwierdził oskarżeń burmistrza –podkreśla Leszek Czokajło.
Lekarz weterynarii relacjonuje, że zawiadomienie burmistrza do prokuratury przyniosło wiele negatywnych konsekwencji. Czokajło był zmuszony do kilkukrotnego składania zeznań, a na komendzie policji pobrano od niego nawet odciski palców. Lekarz podkreśla, że czuł się jak przestępca i poniósł wielkie straty moralne, których nic nie jest w stanie mu zrekompensować.
-Po zawiadomieniu prokuratury przez burmistrza odwiedził mnie dzielnicowy. Przeprowadził wywiad środowiskowy i zadał wiele trudnych pytań, kompletnie niezwiązanych ze sprawą. Pytał m.in. o moje sprawy rodzinne, mój majątek, sytuację moich dzieci, żony. Na kolejnej wizycie inny policjant przesłuchiwał mnie zadając podobne pytania, choć stawiał też podchwytliwe pytania związane z interwencją na rzecz łabędzia. Po pewnym czasie zostałem wezwany na komendę. Zostały ode mnie pobrane odciski palców i zrobiono mi zdjęcia. Czułem się jak przestępca. Zostałem wprowadzony do kartoteki osób notowanych. Byłem jeszcze kilkukrotnie wzywany przez policję i przesłuchiwany przez nich w charakterze podejrzanego. Była to pierwsza tego typu sytuacja w moim życiu -twierdzi lekarz weterynarii.
-Świadkowie potwierdzali moją wersję wydarzeń. Pomimo tego prokurator zdecydował się złożyć do sądu akt oskarżenia. Już na pierwszej rozprawie prokurator złożył wniosek o umorzenie sprawy. Stwierdził, że będzie to pierwszy w powiecie augustowskim proces o łabędzia. Sąd zdecydował się jednak zebrać materiał dowodowy i przesłuchać świadków. Zeznawało kilkunastu świadków, w tym pracownicy burmistrza. Nikt nie zakwestionował tego, iż miała miejsce interwencja dotycząca udzielenia pomocy łabędziowi -dodaje Czokajło.
Podczas procesu świadkowie rzucili nowe światło na kilka wątków sprawy. Udało się ustalić, że działania przeciwko lekarzowi weterynarii inspirowali na spotkaniach zastępcy burmistrza.
-Powołaliśmy na świadka pana Sebastiana Chudowolskiego, pracownika urzędu miasta, który odpowiadał za pracę wydziału zajmującego się dzikimi i bezpańskimi zwierzętami. Zadaliśmy mu kilka pytań. Pan Chudowolski zeznając pod przysięgą mówił, że decyzje odnośnie mojej osoby nie zapadały na poziomie jego wydziału, ale na spotkaniach z udziałem zastępców burmistrza panów Filipa Chodkiewicza i Sławomira Sieczkowskiego. To była ich prywatna wendeta. Ani burmistrza Karolczuka, ani jego zastępców nie było na rozprawach, chociaż byli ich głównymi sprawcami –tłumaczy Leszek Czokajło.
Nasz rozmówca usłyszał wyrok uniewinniający, ale miasto już złożyło apelację od tej decyzji. Tym samym augustowski podatnik znów zapłaci horrendalne pieniądze za aktywność sądową urzędników miejskich. Leszek Czokajło uważa, że jest to przedmiotowe traktowane sędziów oraz sądu. Jest przekonany, że sądy mają dużo ważniejszych spraw do rozstrzygnięcia.
-Wygrałem kolejny proces sądowy z miastem, lecz urząd nie daje mi spokoju. Pomimo braku jakichkolwiek nowych dowodów i okoliczności, złożyli apelację. Dzieje się tak, ponieważ nie płacą swoimi pieniędzmi. Na kolejne rozprawy sądowe i nękanie swoich oponentów wydają potężne środki z publicznej kasy. Za pieniactwo płacą mieszkańcy Augustowa. Cała sprawa o łabędzia dotyczy faktury za niewiele ponad 800 zł. W sprawie powołanych jest 13 świadków i odbyły się trzy rozprawy. Za każde stawiennictwo należy zapłacić świadkowi za utracony przez niego dzień pracy, jak również zatrudnionym prawnikom –mówi lekarz weterynarii.
Czokajło podkreśla, że proces sądowy z miastem kosztował mnóstwo nerwów nie tylko jego, ale też jego bliskich i pracowników firmy.
-Mając sześćdziesiąt lat zmuszony byłem usiąść w sądzie na ławie oskarżonych, choć nigdy w życiu czegoś podobnego nie doświadczyłem. Bardzo mocno przeżyła to moja rodzina, ale też pracownicy mojej firmy. Efekt został osiągnięty, przypłaciłem to zdrowiem.
Napisz komentarz
Komentarze